sobota, 28 czerwca 2014

Rok niemądrych zmian

Nikt nie powinien bać się zmian, ale te wprowadzane w polskiej oświacie powodują zamieszanie i chaos.

A to negatywnie odbija się na wszystkich: na nauczycielach, rodzicach, a przede wszystkim – uczniach – mówi Ryszard Proksa, przewodniczący Krajowej Sekcji Oświaty i Wychowania Solidarności.


Brak pieniędzy to główny problem polskiego szkolnictwa?

Jeden z najważniejszych. Przecież państwo przekazuje na oświatę coraz mniej. Tłumaczy się niżem demograficznym, tyle, że to nie jest cała prawda. 2,5 proc. PKB przekazywanych na oświatę to najmniej od zarania funkcjonowania oświaty w Polsce. Zawsze było to 3-3,5 proc., teraz, od kilku lat spada. Mówienie, wobec tych liczb, że państwu zależy na oświacie to opowiadanie bajek. Polska jest chyba jedynym państwem w Europie, w którym rząd wyrzeka się odpowiedzialności za oświatę. Pseudo liberalne podejście do oświaty powoduje, że zmierzamy ku amerykanizacji oświaty. Szkoły publiczne są tam placówkami o niskim poziomie nauczania, do których chodzą tylko ci, którzy muszą. Zmierzamy w tę stronę.

W dwóch poprzednich latach masowo likwidowano szkoły i zwolniano nauczycieli. Ilu straciło pracę w tym roku?

Wiadomo, że kolejni stracili prace, ale jeszcze nie ma danych, ilu. Okaże się to dopiero 1 września, bo część odwołała się, część przeszła na różne świadczenia, urlopy itp. Opierając się na danych medialnych, oceniamy, że będzie to 3-4 tysiące. Są to na ogół zwolnienia i likwidacje, które nie tyle miałyby poprawić sytuację finansową samorządów jak poprzednio, lecz spowodowane niżem demograficznym. Co niepokojące, rządzący nic nie robią, żeby poprawić warunki nauczania itp., ale samorządy starają się im dotrzymać kroku. Oszczędza się na wszystkim, co jeszcze pogorsza sytuację.

To znacznie mniej zwolnień niż w ubiegłych latach.

Nieprzypadkowo mniej. To rok wyborczy, samorządy wolały te sprawę załatwić wcześniej, żeby społeczność lokalna nie pamiętała. To, co jest szczególnie niepokojące, to ukrywanie zwolnień przez przenoszenie nauczycieli na niepełne taty. Jak jeszcze rok temu mieliśmy co trzeciego nauczyciela na części etatu, to w tym roku stało się to wręcz masowe. Przypuszczamy, że średnio co drugi nauczyciel w Polsce pracuje na niepełnym etacie, albo go gdzieś – pracując w innej szkole itp. – uzupełnia etat. Odebranie części etatów, albo przyjęcia tylko na część spiętrza wzmacnia zjawisko ukrytego bezrobocia wśród nauczycieli. Bo gdyby nie zabrano tych części, z pewnością wielu kolejnych nauczycieli straciłoby pracę. A to już świadczy o patologii. To ukryte bezrobocie wcale nie poprawia sytuacji w oświacie, przeciwnie , działa na szkodę środowiska, rodziny itp. Skutek jest oczywisty: kolejny rok będzie czasem pogorszenia się jakości pracy, nauczania, nauki.

I czasem kolejnych zmian w szkolnictwie. Jak pan je ocenia?

- Źle. Nikt nie powinien bać się zmian, ale te wprowadzane w polskiej oświacie powodują zamieszanie i chaos. A to negatywnie odbija się na wszystkich: na nauczycielach, rodzicach, a przede wszystkim – uczniach. O nich też nie myślą rządzący planujący kolejne reformy. Przyszły rok będzie czasem dalszego spadku jakości nauczania. To ewidentna następstwo wprowadzenia nowej podstawy programowej.

Resort edukacji tłumaczył, że nowa podstawa programowa umożliwi zachowanie równowagi między nauczaniem przedmiotów ścisłych i humanistycznych.

Dla mnie najlepszym dowodem jaka to równowaga jest obniżający się poziom nauczania historii. Przeciętny uczeń zdający maturę będzie miał mgliste pojęcie o historii. Słychać to już w opiniach wielu młodych ludzi nt. przeszłości. Ich niewiedza, a zwłaszcza nieznajomość historii współczesnej, jest przerażająca. Ale negatywne skutki traktowania marginalizacji historii w całej okazałości wyjdą dopiero za kilka lat. Już widać, że młodzi ludzie mają kłopoty ze zrozumieniem patriotycznych, narodowych wartości, że liczą się głównie pieniądze. Nie dziwmy się, że mamy taki exodus młodego pokolenia z Polski: wychowaliśmy ich na liberalno-materialistycznych teoriach i taki mamy skutek. My nie mamy młodej imigracji, od nas się emigruje i zostają starzy ludzie. Badania pokazują, że za parę lat będziemy najstarszym społeczeństwem w Europie.

W przyszłym roku uczniów czeka nowa matura. Co o niej wiadomo?

Wiadomo przede wszystkim, że będzie inna, bo wymusza to nowa podstawa programowa. Szczegóły nie są jeszcze znane, bo prace nad nią w ministerstwie trwają. Najważniejsza zmiana to obowiązkowy egzamin pisemny z tzw. przedmiotu do wyboru. Ciekawe jest to, że względu na nowa podstawę programową i przyszłą maturę, w tym roku zdanie egzaminu maturalnego nie było trudne. Najpewniej resort oświaty, obawiając się o złe wyniki egzaminu, który czeka nas w nowym roku, sztucznie obniżył poziom matury, żeby w przyszłym nie było katastrofy. W ten sposób maturę upolityczniono. Mają być sukcesy, słupki mają być wysoko. Jakość jest mniej ważna.

Do szkół po raz pierwszy obowiązkowo pójdą sześciolatki. Dobrze się stanie?

Pójdzie część sześciolatków z połowy rocznika urodzonych w 2008 r. i nie wiemy, ilu konkretnie. Mamy sytuację, że tylko 25-30 proc. sześciolatków pójdzie do szkoły, bo rodzice wyciągną zaświadczenia o niedojrzałości szkolnej dziecka. To klęska rządzących, bo miało pójść 50 procent! W przyszłym roku, mogą być prawdziwe kłopoty, co przyznaje nawet Ministerstwo Edukacji Narodowej. Obniżenie wieku szkolnego, to jedna wielka klęska rządu. Od pięciu lat rozwodzono się, czy ma to wejść w życie, czy nie. Gdyby rząd chciał to zrobić na poważnie i dobrze, droga powinna prowadzić przez obowiązkowe przedszkola.

Gdyby prowadziła, dziś nie byłoby problemu z wprowadzeniem sześciolatków do szkół?

W każdym razie sytuacja byłaby o niebo lepsza. A tak mamy np. sytuację, że jak się szacuje, jedna trzecia-jedna czwarta rodziców przedstawi zaświadczenia o niedojrzałości szkolnej dzieci. To objaw niedojrzałości systemu oświatowego. Jeśli dzieci nie chodziły obligatoryjnie do przedszkoli, to jakie są równe szanse sześciolatków? Według bezpiecznych obliczeń, 20 proc. z nich narażonych jest na niepowodzenia szkolne. Wszystko stoi na głowie: system szkolny… utrudnia naukę. Rząd próbuje zreformować szkolnictwo na podstawie tego, co się dzieje w Warszawie, Krakowie, czy Poznaniu, nie patrzy się na sytuacje w mniejszych ośrodkach. Zaszłości, zaniedbania w małych miastach, gminach, są tak wielkie, że tam największym sukcesem edukacyjnym okazuje się krytykowane powszechnie gimnazjum! To pierwsze miejsce, gdzie w polskiej oświacie wyrównuje się szanse edukacyjne młodzieży z małych i dużych miejscowości. Nieco wątpliwy sukces wspólnego, darmowego podręcznika dla pierwszoklasistów ma przykryć porażki rządu w oświacie.

Jak pan ocenia wprowadzenie tego podręcznika?

Sam podręcznik to krok w dobrym kierunku, tym bardziej dalszym etapem miałoby być wprowadzenie w przyszłości ujednoliconych podręczników w kolejnych klasach. Jednak trudno nie skojarzyć tej decyzji z nieudanym obniżeniem wieku szkolnego. Ma odwrócić uwagę rodziców od tej operacji. Władze rozgłosiły, że wraz z nowym podręcznikiem, który ma być własnością szkoły, ciężkie tornistry mają odejść do lamusa. Zyskają na nim uczniowie i rodzice, bo nie będą kupować całego zestawu podręczników. Jednak szacunki, że na podręczniku rodzice zaoszczędzą średnio 400 zł są iluzoryczne, bo pewnie więcej włożą potem w korepetycje. Pilotaż podręcznika odbywał się w wielkim pośpiechu, trwał dwa tygodnie, a powinien - co najmniej kilka miesięcy, a najlepiej rok. Pospieszne prace nad podręcznikiem skutkowały także tym, że posunięto się do plagiatu – skopiowano czytanki z już istniejącego podręcznika.

Nowy rok przyniesie także nowe rozwiązania, które przyjmuje się z nadzieją. Pierwsze to standardy dotyczące dopuszczalnej liczebności klas, drugi - wprowadzenia do szkół tzw. asystentów nauczycieli.

Tak, po raz pierwszy określono, że w klasach I-III w szkołach podstawowych ma się uczyć się najwyżej 25 osób. W tym roku ma to dotyczyć pierwszoklasistów, w następnych, kolejno – uczniów klas II i III. To i tak sporo jak na nauczanie na tym poziomie, ale jeśli tylko standardy będą dotrzymywane, będzie postęp. Jeśli będą dotrzymywane, bo są wątpliwości, że przepis może być martwy. Natomiast tzw. asystentom będziemy się przyglądać, bo to tez może być to martwy zapis. Samorządy nie dostały pieniędzy na powołanie asystentów – mają być pracownikami samorządowymi – pieniędzy. @

Rozmawiał Wojciech Dudkiewicz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz