Minister Sikorski, fachura od murzyńskości Polaków, właściciel dworku w Bydgoskiem, chce odróżnić się od tych, którzy nie mają dworków w Bydgoskiem. Miał prawo minister, po coś jest ministrem, prawda
Jak to zrobić? Proste, trzeba wystapić do resortu administracji o wydzielenie posiadłości leżącej w granicach wsi Chobielin jako oddzielnej jednostki administracyjnej. Czyli stworzyć własną wieś.
Minister miał mocne argumenty: goście odwiedzający go w posiadłości bywali kierowani przez GPS-y do pobliskiego b. PGR-u. Wyobraź sobie WSz Resorcie, ile nieprzyjemności musieli przeżyć koledzy dygnitarza, a i on sam, gdy trafiali do PGR, a nie na pokoje w dworze. Włość ministra miałaby widnieć w dokumentach jako Dwór Chobielin, a GPS już by sę nie mylił.
Miał prawo minister, po coś jest ministrem, a tu taki zawód! Podłość ludzka nie ma granic. Urzędnicy przystali na wydzielenie administracyjnego majątku Radosława (przyznali mu wieś), ale zaproponowali inną nazwę: Chobielin-Dwór, tłumacząc, że w polskim nazewnictwie nie ma miejsca na nazwy rozpoczynających się od członu Dwór... Najwyraźniej nie wiedzieli z kim mają do czynienia!
Nie wiemy, czy Radosław odpuści sprawę, ale tak istotnych kwestiach jak dwór, nie zwykł odpuszczać. Wieś to wieś, ale dwór to dwór. Kto mocniejszy: Sikorski, czy polskie nazewnictwo, wkrótce się okaże, choć faworyta podpowiada znany dowcip o żydowskim krawcu, który bardzo długo szył spodnie. Zirytowany klient zawołał w końcu: - Jakże długo może to trwać? Przecież Bóg stworzył świat w sześć dni! - Tak - odpowiedział krawiec - ale niech pan spojrzy na ten świat - i na te spodnie!
wd
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz