JAK DZIAŁA KAPITALIZM W III RP OD WIELU MIESIĘCY PRZEKONUJĄ SIĘ NA WŁASNEJ SKÓRZE PRACOWNICY DAWNEGO MOSTOSTALU BIAŁYSTOK.
Trzydzieści pięć osób (już tylko tylu pracowników zatrudnia Mostostal Białystok, od pół roku Mostostal Construction), które z końcem stycznia tracą pracę, czeka na pieniądze za kilka ostatnich miesięcy. Po tym, gdy w listopadzie ub.r. szefowie firmy rozpoczeli wręczanie wypowiedzeń, niczego nie mogą być pewni. W najlepszej sytuacji jest garstka z 80 osób - tylu jeszcze w połowie ub.r. pracowało - której udało się zawrzeć z firmą porozumie.
– Paru kolegów wzięło kilka tysięcy zł odpraw i odeszli, reszta – w tym ja – dostaje małe sumy od pracodawcy i czeka. A zaległości rosną – mówi Marek Zawadzki, szef zakładowej Solidarności. Co się z nimi stanie w końcu stycznia, gdy przestaną być pracownikami firmy, a jeszcze bardziej, na początku lutego, gdy prawdopodobne jest ogłoszenie jej upadłości?
Mostostal Białystok, do ubiegłego roku był jedną z bardziej znaczących firm na rynku konstrukcji stalowych. Z czasem jednak właścicielowi Mirosławowi Czeszelowi, znanemu nie tylko na Podlasiu biznesmenowi, przestało, według związkowców, zależeć na firmie i to jego zasługa, że padła. "Gdy kilka lat temu Mirosław Czeszel kupował firmę, miała ona spory potencjał. I rzeczywiście początkowo nieźle prosperowała. Było sporo zleceń i niezłe dochody" – mówi przewodniczący Zawadzki.
Mostostal Białystok, do ubiegłego roku był jedną z bardziej znaczących firm na rynku konstrukcji stalowych. Z czasem jednak właścicielowi Mirosławowi Czeszelowi, znanemu nie tylko na Podlasiu biznesmenowi, przestało, według związkowców, zależeć na firmie i to jego zasługa, że padła. "Gdy kilka lat temu Mirosław Czeszel kupował firmę, miała ona spory potencjał. I rzeczywiście początkowo nieźle prosperowała. Było sporo zleceń i niezłe dochody" – mówi przewodniczący Zawadzki.
Prawdziwe kłopoty zaczęły się w ubiegłym roku, gdy upadłość ogłosiły firmy Hydrobudowa (miała w całym kraju około 20 tys. podwykonawców) i PBG SA, poważni kontrahenci białostockiej spółki. Mostostal nie otrzymał płatności za wykonany kontrakt.
Potem PKP PLK rozwiązały z firmą umowy na budowę ośmiu wiaduktów drogowych i kolejowych i tzw. drogi równoległej. Powodem miały być narastające problemy wykonawcy: zdaniem PKP PLK Mostostal nie miał niezbędnego potencjału technicznego i finansowego umożliwiającego realizację kontraktów.
Nie było szans na terminowe wywiązanie się z kontraktu i dalsza współpraca nie dawała perspektyw na zakończenie zadania w terminie. Zamiast wykonać do lata ub.r. dwóch trzecich prac, Mostostal wykonał… niecałe sześć procent. Firma wpadła w finansowy korciąg. Pod koniec grudnia ub.r. pracownicy złożyli skargę do Państwowej Inspekcji Pracy. Nieprawidłowości dotyczyły głównie niewypłacania wynagrodzenia i odpraw zwalnianym pracownikom. Nałożenie kar nie odniosło skutku. Oprócz tego, że pracodawca nie płacił swojej załodze, albo płacił z dużym opóźnieniem to nie odprowadzał też składek zusowskich i podatków.
Gdy wiosną ub.r., pracownicy po raz kolejny nie otrzymali wypłat, doszło do protestów, po których, w zawartym w lipca porozumieniu, Czeszel zobowiązywał się do wypłaty zaległych wynagrodzeń i ogłoszenia upadłości – która dałaby pracownikom wypłaty z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń. Jednak do ogłoszenia upadłości nie doszło, a właściciel najpierw zmienił nazwę firmy, potem sprzedał ją nieznanej nikomu spółce TFS Opony z Warszawy.
W październiku, po interwencjach m.in. Zarządu Regionu „Solidarności” i wojewody podlaskiego (który wystąpił też do organów ścigania o zbadanie sytuacji firmy) doszło do rozmów związków działających w Mostostalu z pracodawcą z udziałem mediatora. Do porozumienia nie doszło, bo proponowano pracownikom gorsze warunki, niż dawał im kodeks pracy. Gdy wkrótce potem nowi właściciele wręczyli wszystkim pracownikom wypowiedzenia, było już wiadomo, co się święci, a wszystko zmierza do likwidacji firmy. Nadal jednak nie zrealizowano obietnicy sprzed wielu miesięcy: ogłoszenia upadłości, dającej pracownikom gwarancję zaległych wypłat.
Jednak – jak się okazuje – nie do końca nie zrealizowano. Pieniędzy, oczywiście, nie wypłacono, ale – jak wiemy to dziś – wniosek o upadłość ogłoszono, tyle że nie poinformowano o tym załogi!... pracownicy dowiedzieli się o tym dwa i pół miesiąca później, gdy było już po wszystkim. A ustaliła to – w styczniu – Maryla Pawlak-Żalikowska, dziennikarka z Białegostoku.
"Wniosek o upadłość w sądzie w Warszawie zgłoszono 21 października, dziewięć dni później trwały negocjacje z załogą. Pracodawca zataił to przed pracownikami" – mówi Pawlak-Żalikowska. Przewodniczący Zawadzki dowiedział się o upadłości z gazety, wcześniej pracodawca ukrywali to przed nimi, nie chcieli powiedzieć, kręcili.
Kręcili i kręcą – dodajmy – nie tylko w tej sprawie. Także w tej, kiedy i czy na pewno pracownicy otrzymają zaległe od miesięcy wynagrodzenia. Próbowaliśmy o tym rozmawiać z Cezarym Liśkiewiczem, pełnomocnikiem i współwłaścicielem firmy. Zapytaliśmy, jakie są plany właścicieli, bo pracownicy nic na ten temat nie wiedzą, są niepewni przyszłości. Nie wiedza, czy i kiedy otrzymają pieniądze, czy mogą liczyc na świadectwa pracy. Dowiedzieliśmy się tylko, że pieniądze „są w trakcie pozyskiwania”, a los firmy wciąż się waży.
Reszty pytań Cezary Liśkiewicz, skądinąd właściciel, pełnomocnik lub członek zarządów wielu innych firm o dość zagadkowych nazwach, zażądał na piśmie. Czy zamierzał odpowiedzieć, to już inna sprawa. Raczej nie, sądząc po zabiegach Maryli Pawlak-Żalikowskiej.
"O tym żeby przysłać mu pytania na piśmie, żeby przysłać mu emaila, mówił jeszcze na jesieni. Efektów nie ma. Najpewniej chodzi o przeczekanie" – mówi Pawlak-Żalikowska. Gdy pisała tekst, w którym ujawniła, że wniosek o upadłość leży w sądzie od kilku miesięcy i sprawa ma rozstrzygnąć na początku lutego, Liśkiewicz też obiecywał odpowiedzieć w ciągu kilku dni. Tylko obiecywał.
Liśkiewicz, którego telefon do dziś figuruje na stronie internetowej Stronnictwa Demokratycznego jako szefa tej partii w podwarszawskich Łomiankach (jak twierdzi już nim nie jest), odmówił nam kontaktu z prezesem firmy Piotrem Piwarskim, jak on, właścicielem, pełnomocnikiem lub członkiem zarządów wielu firm o zagadkowych nazwach.
Nie zastaliśmy go też pod adresem siedziby Mostostalu Construction na ul. Żelaznej w Warszawie. Był tam tylko zamknięty na głucho pokój, z kartką z napisem „Mostostal Białystok”, zrobionym długopisem, wciśniętą w drzwi.
Dziennikarz z Białegostoku od lat śledzący losy Mostostalu zaznacza, że już samo pogrzebanie w Internecie pozwoli zorientować się, z kim mamy do czynienia. Wystarczy zobaczyć, jak te firmy, firemki, spółki, spółeczki pokazują się w Internecie.
– Otóż w ogóle się nie pokazują. A to dużo mówi o firmie, bo każdemu normalnie działającemu zależy na promocji w sieci. Moim zdaniem możemy tu naocznie przekonać, jak działają firmy-krzaki i firmy-słupy. Moim zdaniem, ta cała akcja ze zmiana nazwy Mostostalu, potem sprzedaży, zatajaniem zgłoszeniem upadłości, ma na celu odzyskanie pieniędzy przez byłego właściciela, cała reszta może tylko stracić – zaznacza.
Natomiast konkretnie jak „Akcja Mostostal” zakończy się, może przesądzić prokuratura, prowadząca – na razie bardzo dyskretnie i bez widocznych efektów – śledztwo w tej sprawie. Dyskrecja prokuratorów jest godna pochwały, ale chyba jednak nie zawsze.
Potem PKP PLK rozwiązały z firmą umowy na budowę ośmiu wiaduktów drogowych i kolejowych i tzw. drogi równoległej. Powodem miały być narastające problemy wykonawcy: zdaniem PKP PLK Mostostal nie miał niezbędnego potencjału technicznego i finansowego umożliwiającego realizację kontraktów.
Nie było szans na terminowe wywiązanie się z kontraktu i dalsza współpraca nie dawała perspektyw na zakończenie zadania w terminie. Zamiast wykonać do lata ub.r. dwóch trzecich prac, Mostostal wykonał… niecałe sześć procent. Firma wpadła w finansowy korciąg. Pod koniec grudnia ub.r. pracownicy złożyli skargę do Państwowej Inspekcji Pracy. Nieprawidłowości dotyczyły głównie niewypłacania wynagrodzenia i odpraw zwalnianym pracownikom. Nałożenie kar nie odniosło skutku. Oprócz tego, że pracodawca nie płacił swojej załodze, albo płacił z dużym opóźnieniem to nie odprowadzał też składek zusowskich i podatków.
Gdy wiosną ub.r., pracownicy po raz kolejny nie otrzymali wypłat, doszło do protestów, po których, w zawartym w lipca porozumieniu, Czeszel zobowiązywał się do wypłaty zaległych wynagrodzeń i ogłoszenia upadłości – która dałaby pracownikom wypłaty z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń. Jednak do ogłoszenia upadłości nie doszło, a właściciel najpierw zmienił nazwę firmy, potem sprzedał ją nieznanej nikomu spółce TFS Opony z Warszawy.
W październiku, po interwencjach m.in. Zarządu Regionu „Solidarności” i wojewody podlaskiego (który wystąpił też do organów ścigania o zbadanie sytuacji firmy) doszło do rozmów związków działających w Mostostalu z pracodawcą z udziałem mediatora. Do porozumienia nie doszło, bo proponowano pracownikom gorsze warunki, niż dawał im kodeks pracy. Gdy wkrótce potem nowi właściciele wręczyli wszystkim pracownikom wypowiedzenia, było już wiadomo, co się święci, a wszystko zmierza do likwidacji firmy. Nadal jednak nie zrealizowano obietnicy sprzed wielu miesięcy: ogłoszenia upadłości, dającej pracownikom gwarancję zaległych wypłat.
Rys. Rafał Zawistowski
|
"Wniosek o upadłość w sądzie w Warszawie zgłoszono 21 października, dziewięć dni później trwały negocjacje z załogą. Pracodawca zataił to przed pracownikami" – mówi Pawlak-Żalikowska. Przewodniczący Zawadzki dowiedział się o upadłości z gazety, wcześniej pracodawca ukrywali to przed nimi, nie chcieli powiedzieć, kręcili.
Kręcili i kręcą – dodajmy – nie tylko w tej sprawie. Także w tej, kiedy i czy na pewno pracownicy otrzymają zaległe od miesięcy wynagrodzenia. Próbowaliśmy o tym rozmawiać z Cezarym Liśkiewiczem, pełnomocnikiem i współwłaścicielem firmy. Zapytaliśmy, jakie są plany właścicieli, bo pracownicy nic na ten temat nie wiedzą, są niepewni przyszłości. Nie wiedza, czy i kiedy otrzymają pieniądze, czy mogą liczyc na świadectwa pracy. Dowiedzieliśmy się tylko, że pieniądze „są w trakcie pozyskiwania”, a los firmy wciąż się waży.
Reszty pytań Cezary Liśkiewicz, skądinąd właściciel, pełnomocnik lub członek zarządów wielu innych firm o dość zagadkowych nazwach, zażądał na piśmie. Czy zamierzał odpowiedzieć, to już inna sprawa. Raczej nie, sądząc po zabiegach Maryli Pawlak-Żalikowskiej.
"O tym żeby przysłać mu pytania na piśmie, żeby przysłać mu emaila, mówił jeszcze na jesieni. Efektów nie ma. Najpewniej chodzi o przeczekanie" – mówi Pawlak-Żalikowska. Gdy pisała tekst, w którym ujawniła, że wniosek o upadłość leży w sądzie od kilku miesięcy i sprawa ma rozstrzygnąć na początku lutego, Liśkiewicz też obiecywał odpowiedzieć w ciągu kilku dni. Tylko obiecywał.
Liśkiewicz, którego telefon do dziś figuruje na stronie internetowej Stronnictwa Demokratycznego jako szefa tej partii w podwarszawskich Łomiankach (jak twierdzi już nim nie jest), odmówił nam kontaktu z prezesem firmy Piotrem Piwarskim, jak on, właścicielem, pełnomocnikiem lub członkiem zarządów wielu firm o zagadkowych nazwach.
Nie zastaliśmy go też pod adresem siedziby Mostostalu Construction na ul. Żelaznej w Warszawie. Był tam tylko zamknięty na głucho pokój, z kartką z napisem „Mostostal Białystok”, zrobionym długopisem, wciśniętą w drzwi.
Dziennikarz z Białegostoku od lat śledzący losy Mostostalu zaznacza, że już samo pogrzebanie w Internecie pozwoli zorientować się, z kim mamy do czynienia. Wystarczy zobaczyć, jak te firmy, firemki, spółki, spółeczki pokazują się w Internecie.
– Otóż w ogóle się nie pokazują. A to dużo mówi o firmie, bo każdemu normalnie działającemu zależy na promocji w sieci. Moim zdaniem możemy tu naocznie przekonać, jak działają firmy-krzaki i firmy-słupy. Moim zdaniem, ta cała akcja ze zmiana nazwy Mostostalu, potem sprzedaży, zatajaniem zgłoszeniem upadłości, ma na celu odzyskanie pieniędzy przez byłego właściciela, cała reszta może tylko stracić – zaznacza.
Natomiast konkretnie jak „Akcja Mostostal” zakończy się, może przesądzić prokuratura, prowadząca – na razie bardzo dyskretnie i bez widocznych efektów – śledztwo w tej sprawie. Dyskrecja prokuratorów jest godna pochwały, ale chyba jednak nie zawsze.
Wojciech Dudkiewicz
wdd@onet.eu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz