Wiele zależy od determinacji protestujących, Ale, jak mówi ukraińskie przysłowie, jeden kij nie czyni płotu. Głównym rozgrywającym pozostaje prezydent Wiktor Janukowycz, skupiający w swoich rękach władzę, niechętny – dodajmy – czemukolwiek, co by ja ograniczało. Nawet jednak on nie spodziewał się tak silnych protestów po wycofaniu się Ukrainy z podpisania układu stowarzyszeniowego z Unią Europejską.
Lawirowanie między Unią a Rosją długo zapewniało spokój. Gdy wreszcie zapadła decyzja (uzasadniana „względami bezpieczeństwa narodowego” oraz koniecznością poprawy spadającej wymiany handlowej z Rosją, która mogłaby zamknęłaby swój rynek dla towarów ukraińskich) pojawiły się kłopoty. Rzesze oburzonych tym Ukraińców, wyszły na ulice, żeby go obalić.
I choć nie wiadomo, jak sytuacja na Ukrainie będzie się rozwijać, wygląda na to, że władze chcą wziąć protestujących na przeczekanie. – Władze Ukrainy najpewniej chcą przeczekać, zmęczyć opozycję, sprawdzić na ile jest zdeterminowana – podkreśla poseł Witold Waszczykowski, b. wiceminister spraw zagranicznych. Rozwój sytuacji na Ukrainie zależy w dużym stopniu od liczebności dalszych protestów.
Gdy w 2010 r. ekipa Wiktora Janukowycza wygrała wybory prezydenckie i przedstawiła plan reform dotyczących funkcjonowania państwa, a tym bardziej, gdy zaczęła wprowadzać pierwsze z nich, mogło się wydawać, że wszystko zmierza w dobrą – dla Ukrainy – stronę. Bez silnej pozycji Janukowycza nie byłoby możliwe zapoczątkowanie reformy systemu emerytalnego, podatkowego, sektora gazowego, a nawet sfinalizowania negocjacji z Unią Europejską w sprawie umowy stowarzyszeniowej i o utworzeniu strefy wolnego handlu.
Z czasem, szczególnie wobec zbliżających się wyborów do Rady Najwyższej (odbyły się przed rokiem) i rosnącego kryzysu gospodarczego, zapał ekipy Janukowycza opadał, wiele reform odłożono na nieokreślona przyszłość. Trzeba było wygrać wybory i uciszyć głosy krytyki. Siła prezydenta coraz bardziej była – i jest – wykorzystywana do walki z opozycją.
Wynik wyborów do parlamentu i skład rządu Mykoły Azarowa, posiadającego niewielka większość, a będącego kompromisem miedzy dwiema grupami oligarchów, z miejsca pokazały, że o odłożonych reformach trzeba zapomnieć. Kluczowe dla wydarzeń wydawały się planowane w 2015 r. wybory prezydenckie, które Janukowycz bardzo chce wygrać. I nadal się wydają kluczowe, niezależnie od sytuacji wytworzonej w związku z falą manifestacji i protestów, która przetacza się przez Ukrainę.
„Nie należy oczekiwać, że nowy rząd wprowadzi istotne zmiany w polityce wewnętrznej, gdzie głównym hamulcem pozostaje brak stabilnej prorządowej większości w Radzie Najwyższej. W polityce zagranicznej Kijów będzie próbował kontynuować proces integracji europejskiej mimo rosnącej presji Rosji” – oceniali wkrótce po powstaniu rządu Azarowa eksperci z warszawskiego Ośrodka Studiów Wschodnich. I jak się okazało, mylili się, ale mieli też… trochę racji.
Protesty, które wybuchły w Kijowie, Lwowie i niektórych innych miastach były na ogół organizowane spontanicznie. Przebiegiem wydarzeń były zaskoczone władze, ale także opozycja. Zaskoczeniem dla nich był też apolityczny charakter pierwszych protestów. Szybko jednak przywódcy opozycji, m.in. Witalij Kliczko, zdołali przejąć symboliczną kontrolę nad protestami. W Kijowie część demonstrantów zostawała na noc na Majdanie, zorganizowane zostało miasteczko namiotowe. Gdyby władze to tolerowały, kto wie – zastanawiają się eksperci – może protest rozszedłby się po kościach.
Stało się inaczej, a brutalny, nocny atak specjalnych oddziałów milicji na demonstrantów, wywołał powszechne oburzenie, mobilizację społeczną i zaostrzenie sytuacji. Prezydent Janukowycz i premier Azarow wystosowali co prawda oświadczenia, potępiające użycie siły i zapowiadające wszczęcie śledztwa, ale już było za późno. Liczba demonstrujących w centrum Kijowa wzrosła.
1 grudnia, dzień po ataku, pojawiło się tam kilkaset tysięcy osób. Część z nich zajęła parę budynków rządowych, inni odbudowali miasteczko namiotowe i otoczyli je barykadami. Kiedy przewodniczący parlamentu Wołodymyr Rybak, po rozmowie z Janukowyczem, zaproponował opozycji rozmowy „okrągłego stołu”, ta propozycję odrzuciła i złożyła wniosek o wotum nieufności wobec rządu Azarowa, domagając się rozpisania przedterminowych wyborów.
Witalij Kliczko, lider opozycyjnej partii Udar, były mistrz świata w boksie, ostrzega, że nastroje Ukraińców, nie tylko protestujących w Kijowie, radykalizują się. Mają dosyć stagnacji, biedy, korupcji, beznadziei, chcą zmian. I nie chcą czekać na kolejne wybory, żeby odsunąć obecna ekipę. Domagają się nowej władzy od zaraz. Musi być nowy rząd, nowy prezydent, nowy parlament.
– Ludzie już stracili nadzieję, że przy obecnym układzie coś w ich życiu się zmieni – mówił dziennikarzom. – Prezydent Janukowycz ostatecznie zawiódł ich zaufanie. On cały czas przekonywał, że jego priorytetem musi być integracja europejska. Dwa, trzy lata o tym opowiadał, po czym się od tego odciął. Wszyscy przywódcy Unii są zgodni: to po ukraińskiej stronie leży wina za przerwanie rozmów.
Najlepiej – dowodzi Witalij Kliczko – żeby premier Azarow przyznał, że popełnił błędy, doprowadził kraj do bankructwa, powiedział, przeprosił za przerwanie integrację europejską i bicie manifestantów. To byłby najlepszy sposób na ogłoszenie dymisji rządu. – W ten sposób uratowałby twarz. Ale on mówi: „jest znakomicie, nikt nie jest odpowiedzialny za obecną sytuację". Ludzie zadają sobie więc pytanie: jeśli to nie premier i prezydent doprowadzili nas do takiego punktu, to kto to zrobił? – twierdzi Kliczko.
Jest 3 grudnia: po burzliwej debacie Rada Najwyższa odrzuca wotum nieufności dla rządu. Wniosek popiera 186 deputowanych (partie opozycyjne i część deputowanych niezależnych) przy wymaganych minimum 226 głosach. Przeciwko głosowała rządząca Partia Regionów, komuniści wstrzymali się od głosu. To był jeden z bardziej przełomowych momentów w dramacie rozgrywającym się w Kijowie.
Bo rządząca ekipa poczuła się pewnie i usztywniła stanowisko. Wypowiedzi prezydenta i premiera pokazują, że nie zamierzają oni iść na żadne koncesje wobec opozycji. Na razie jedynym ustępstwem władz będzie tolerowanie akcji protestacyjnej w centrum Kijowa i nieużywanie siły wobec demonstrantów. Demonstracją pewności siebie władz był wyjazd prezydenta Janukowycza z wizytą do Chin, z którego niewiele wynika. Nie przywiózł potężnych kredytów, których Ukraina potrzebuje jak kania dżdżu.
Nie wiadomo, jak sytuacja na Ukrainie będzie dalej się rozwijać, ale wypowiedzi i działania przedstawicieli władz świadczą, że przyjęły one strategię przeczekania protestów i liczą na szybki spadek mobilizacji społecznej. – Najpewniej chcą wziąć protestujących na przeczekanie, zmęczyć opozycję, sprawdzić na ile jest zdeterminowana – podkreśla poseł Witold Waszczykowski, b. wiceminister spraw zagranicznych.
Jeszcze w ubiegły poniedziałek zakładano tzw. plan „B” – czyli zmianę rządu i przejęcie władzy przez obecnego wicepremiera Serhija Arbuzowa. Arbuzow, zwolennikiem rozwiązań europejskich, mógłby uspokoić Unię Europejska i rozbroić protestujących. Kiedy okazało się, że rząd się utrzymał, Janukowycz udał się w podróż do Chin, chcąc – uważa Waszczykowski – zyskać na czasie.
Sytuacja jest nie pewna, trudno o prognozy. – Nie wykluczam też – w jakiejś perspektywie, pewnie nie najbliższych dni – scenariusz pesymiczny. Może dojść do rozprawy z demonstrantami. A tym bardziej byłoby to prawdopodobne, gdyby pozostała tylko garstka protestujących. – Łatwo byłoby usunąć ich siłą, a rząd mógłby się na to zdecydować, mając pewność, że demonstracje nie zostaną wznowione – mówi.
POD PRESJĄ
„Zwrot we współpracy Kijowa z UE wynika z uwarunkowań wewnętrznych oraz rosnącej w ostatnich miesiącach presji ze strony Rosji. W kontekście zbliżających się wyborów prezydenckich na początku 2015 r., których wygranie jest priorytetem dla elity rządzącej Ukrainą, najważniejszym zadaniem prezydenta Wiktora Janukowycza jest ustabilizowanie coraz trudniejszej sytuacji gospodarczej. W tym celu niezbędne jest utrzymanie dostępu ukraińskich towarów do rynku rosyjskiego oraz zapewnienie wsparcia kredytowego z zewnątrz. Władze ukraińskie mają nadzieję, że w zamian za odłożenie zbliżenia z UE uda im się porozumieć z Rosją w kwestii kredytu stabilizującego i renegocjacji kontraktu gazowego. Kompleksowe porozumienie ukraińsko-rosyjskie możliwe jest w najbliższych miesiącach, jednak jego warunki będą zapewne dla Kijowa niekorzystne. Zwrot w stosunkach Ukrainy z UE osłabia ukraińską pozycję negocjacyjną wobec Rosji oraz będzie skutkował dalszą destabilizacją wewnętrznej sytuacji politycznej”.
(z analizy Ośrodka Studiów Wschodnich)
Wojciech Dudkiewicz
wdd@onet.eu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz