wtorek, 15 kwietnia 2014

Pan Bóg istnieje!

Rozmowa z Redbadem Klijnstrą, aktorem, reżyserem, Holendrem i Polakiem-katolikiem


– Ma Pan pewność, że Pan Bóg istnieje? - pytamy Redbada Klijnstrę.


Fot. Marcin Żegliński
Redbad Klijnstra: – Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Mam pewność, choć przyznam, że nie zawsze tak było. Długo należałem do tzw. poszukujących prawdy o Panu Bogu, wierze itp. 






Redbad Klijnstra: Ważny jest dla mnie system wartości, kto wie, czy nie najważniejszy w wierze. Zanim nabrałem pewności, że Pan Bóg jest, nie miałem pewności co do systemu wartości, jaką daje nam Kościół. Kiedyś wiedziałem, albo przeczuwałem, że Dekalog jest 
fundamentem naszej kultury. Dekalog, to najlepszy wskaźnik zasad, według których powinniśmy funkcjonować. To zalecenia, których warto się trzymać. Otrzymaliśmy je od Pana Boga.


– Mówił Pan, że był poszukujący. Przeżył
Pan potem nawrócenie?

– Nie musiałem się nawracać, choć był czas, gdy oddaliłem się od Kościoła. Bardzo intensywny czas szkoły teatralnej i zaraz po
szkole.

– Wiarę przejął Pan pod wpływem
wiary rodziców?

– Tak, mój ojciec był i jest ortodoksyjnym katolikiem. To on wpoił mi zasady, których wciąż się trzymam. Kilka razy razem przeżyliśmy 40 dni prawdziwego, a nie udawanego postu. To chyba stało się dla mnie podstawą, czym może być wiara. Dowiedziałem się, że święta Wielkiej Nocy nie są prawdziwe bez przygotowania się, bez postu. Podobnie, jak Boże Narodzenie takie nie będzie bez odpowiedniego przeżycia Adwentu. Mój ojciec należał do pierwszego pokolenia katolików w naszej rodzinie. Uznaje Mszę św. trydencką.
Jest bardzo ortodoksyjny. Nawrócił się jako młody człowiek. Pochodził z protestanckiej rodziny, to była ekstremalna forma protestantyzmu, gdzie był zakaz grania w cokolwiek, zabroniony był też np. taniec. Dla księdza, który był tam na misji, i od którego ojciec
wiele się nauczył, za jedną z form działalności misyjnej uważał organizowanie
potańcówek! To młodym ludziom bardzo się podobało. Ksiądz musiał tłumaczył czym jest taniec, bo oni nie wiedzieli! To była prawdziwa misja. Pokazywał im, jak się tańczy i powoli ludzi ruszało. Ojciec mieszkał na północy Holandii, we Fryzji, gdzie w części wiosek panował ortodoksyjny protestantyzm, a część wręcz komunizm. Niełatwo było być katolikiem.

– Jak Pan, Pańska rodzina znalazła
się w Polsce?

– Mój tata przyjechał do Polski w końcu lat 60. Była wymiana między uniwersytetami, a do Polski
nikt nie chciał jechać. Tata przyjechał do kraju bliskiego jego wierze.  Wykładał holenderski
i niderlandzki na Uniwersytecie Warszawskim. Tu poznał lepiej wiarę, poznał język polski i moją
mamę. Dzięki niemu uczestniczyłem w ważnych wydarzeniach w polskim Kościele. Zabierał mnie
np. na pogrzeb kard. Wyszyńskiego, na pielgrzymki papieża Jana Pawła II. Jako chłopak uczestniczyłem
we Mszy św. na ówczesnym pl. Zwycięstwa. Na własne uszy, na żywo słyszałem jak Jan Paweł II mówił: „Niech zstąpi Duch Twój…”. W stanie wojennym dołączyłem do rodziców, którzy wcześniej wyjechali do Holandii. Do Polski wróciłem w 1989 r. jużsam, na studia w szkole teatralnej.

– Został Pan ochrzczony, jak to się w Polsce dzieje, we wczesnym dzieciństwie?

– Właśnie nie! Ochrzczony zostałem późno, jako ośmiolatek. Ojciec uważał, że powinienem zostać ochrzczony już jako świadomy człowiek. Kilka lat później miałem zresztą I Komunię św., a potem bierzmowanie. Działo to się w warszawskim kościele św. Anny. Mój ojciec był zaprzyjaźniony z ks. Józefem Majem, który był tam duszpasterzem akademickim.
Razem z ojcem przeżywaliśmy 40-dniowy, prawdziwy post. To chyba było dla mnie podstawa do zrozumienia, czym mogą być święta.

– Nadal Pan przestrzega tych czterdziestu
dni postu?

– Tak, staram się. Od ojca podczas wspólnych, 40 dniowych
postów, przejąłem to, co nazywamy silną wolą. Dawał mi przykład, tego, czym jest silna
wola, wynikająca z… wolnej woli.
Byłem w stanie się tego trzymać, bo widziałem, że on się tego trzyma, daje mi dobry przykład. W ten sposób nabrałem też pewności siebie, męskiej pewności siebie. Że wiem, że potrafię ograniczać się i w takim ograniczeniu żyć. W takim poście najtrudniejszy jest pierwszy tydzień. Potem, z czasem, doświadcza się hartu ducha. Głód daje ciekawe doznania. Gdy się
rzadziej je i nie do syta, ma się… więcej czasu, lepiej się myśli. Ten świadomy głód powoduje różne doznania, wglądy w siebie, podróż do wnętrza siebie. Gdy jemy jakąś potrawę, robimy
to niejako na pamięć. Nasze kubki smakowe tylko sprawdzają, że to co jemy, zgadza się z tym, co widzieliśmy, co kładziemy do ust. Po 40 dniach ta pamięć zanika i można na nowo odkryć smak masła, chleba, tego co jemy na co dzień. Jeżeli przez 40 dni odmówimy sobie potraw, które są na świątecznym stole, uczta świąteczna będzie niesamowita. Doznania są zwielokrotnione.

– Spędzał Pan pewnie wielokrotnie Święta i w Polsce i w Holandii. Jak
wypada porównanie?

– Polska jest fenomenem, jeśli chodzi o święta Bożego Narodze
nia, czy Wielkiej Nocy. Polska jest krajem, gdzie jest aż tyle kolęd.
Ostatnio dowiedziałem się że jest ich 600. Znamy ich niewielką
część. Są też „Gorzkie Żale”, pieśni wielkopostne, na pewno jest
to fenomen. Niezwykła jest celebrowanie świąt. Nie znam innego
kraju w Europie, gdzie byłoby to tak głębokie. A Holandia
pod tym względem jest zupełnie inna. Holandia jest krajem protestanckim
i ta wstrzemięźliwość jest daleko idąca, post jest na
okrągło, przez cały rok. Południe
Holandii jest może katolickie, ale
i tam świąteczną celebrę trudno porównać do polskiej. Jest skomercjalizowana, symbolika jest bardziej pogańska, zajączki, kurczaki
niewiele mają wspólnego ze Zmartwychwstaniem Pańskim. I Wielkanoc i Boże Narodzenie są
tam okazją do hedonizmu, zwiększenia
obrotów itp. Jest niewielkie zrozumienie dla tego, że np. każde ze świąt poprzedza okres postu,
skupienie się na rzeczach duchowych,
modlitwie. A przecież to daje nam w pełni odczuć tą radość Zmartwychwstania. Chociażby przez kontrast.

– A po czterdziestu dniach postu
są święta, Wielkanoc i hulaj dusza,
piekła nie ma?!

– Aż tak to nie. Kiedyś gromadziło się jedzenia więcej, była gospodarka niedoborów, gromadziło się więcej pożywienia na wszelki wypadek. Dziś stoły świąteczne już nie są aż tak duże, nie uginają się pod ciężarem jadła aż tak, jak kiedyś. Bardziej zwracamy uwagę na jakość jadła, żeby warzywo, czy wędlina była z pewnego
źródła, itp. Ale na pewno Wielkanoc to bogaty czas w takim sensie, że mamy dużo czasu dla naszych bliskich. Bo na co dzień więcej czasu przebywamy ze znajomymi niż z rodziną. Większość ludzi traktuje dom rodzinny jako sypialnię, hotel. Święta są dobrą
okazją, żeby wyrównać proporcje, ponaprawiać braki, szczególnie
w relacjach z dziećmi, choć akurat tego nie znam z autopsji. Ale pewnie poznam. 

– Co to znaczy?

– Jestem jeszcze przed małżeństwem i przed dziećmi, ale nie ukrywam, że jestem w radosnym oczekiwaniu, że niedługo moja\ sytuacja się zmieni. Nie wiem, dlaczego tak się stało, wcześniej byłem trochę jak świecki mnich, przez długi czas ważny dla mnie
był mój własny rozwój, zmaganie się z kwestiami egzystencjalnymi, uważałem przez długi czas, że nie jestem gotowy, godny, żeby wychowywać dzieci. Ale to się zmieniło.

– Kierował Pan warszawskim Festiwalem „Gorzkie Żale”. To dla Pana nowe
doświadczenie. Udane?


– Festiwal to kontynuacja
pomysłu Dziedzińca Dialogu,
który w innych językach i krajach
nazywa się Dziedzińcem
Pogan. To jest bardzo ważna
inicjatywa, która znajduje teraz
odzwierciedlenie w tym, co mówi
papież Franciszek, że do świeckich
należy wychodzenie do ludzi,
rozmawianie z nimi, zachęcanie
do wzajemnego poznawania się
i rozumienia. Tworzenie takichmiejsc, platform, dziedzińców, gdzie można rozmawiać, debatować, dyskutować. To pierwszy krok do tego, żeby mówić o możliwości
nawrócenia. Widać, że dzięki mediom społecznościowym ludzie bardziej samodzielnie, oddolnie się organizują. A papież Franciszek dał sygnał, żeby świeccy
katolicy bardziej brali na siebie głoszenie Słowa i dawali świadectwo.
I jest pewnie to też komunikat
dla duchowieństwa, żeby
oddawać pole wiernym, żeby im
zaufać. Gdy się czuje takie zaufanie,
a w czasie festiwalu czuliśmy
je ze strony kardynała Kazimierza
Nycza, to można góry przenosić.


Z Redbadem Klijnstrą rozmawiał
Wojciech Dudkiewicz
Rozmowa nieautoryzowana

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz