Artur Jarecki, strażnik, a jednocześnie szef „Solidarności 80” w straży miejskiej w Warszawie został już dwa razy zwolniony z pracy.
Powód: onegdaj, w 2011 r. zaprotestował przeciw zmuszaniu strażników do usuwania zniczy i kwiatów sprzed Pałacu Prezydenckiego. Jak wyjaśniał w liście do szefa stołecznej straży, „przynoszone są [one] przez obywateli, a następnie składane (…) jako hołd poległym w katastrofie smoleńskiej”.
A piszemy o sprawie Jareckiego, który nie nadaje się do straży miejskiej, bo bronił jej honoru, tak a propos postulatu jednego z kandydatów na prezydenta stolicy likwidacji tej formacji. Jej działanie jest - jego zdaniem - często patologiczne. Jak wyliczył, w czasie ośmiu lat rządów naszej kochanej prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz na straż miejską w stolicy wydano łącznie prawie miliard złotych, a za te pieniądze można było zbudować jeden z obiecywanych przez naszą kochana prezydent w 2006 i 2010 r. (i wciąż obiecywanych) mostów na Wiśle.
Gdy w Polsce powoływano straż miejską, zapowiadano, że, że będzie chroniła nas na wzór formacji powołanej w Nowym Jorku. Ale nic z tego nie wyszło, ideę straży miejskiej wypaczono. A z jej różnych działań i zachowań wynika, że pracują w niej niedowartościowani i mocno sfrustrowani ludzie, na których ciąży opinia miejskich parkingowych i wykidajłów.
Konstanty Juliański
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz