poniedziałek, 6 maja 2013

W POWODZI CZERWONYCH MAKÓW



Historia powstania „Czerwonych maków…”, jest równie niesamowita, jak sama pieśń. Tworzyła się w czasie polskiego natarcia na wzgórze klasztorne. Gdy Polacy zdobyli Monte Cassino, pieśń była gotowa.


„Czy widzisz te gruzy na szczycie? / Tam wróg twój się kryje, jak szczur. / Musicie! Musicie!! Musicie!!! / Za kark wziąć i strącić go z chmur!”. Te słowa Feliksowi Konarskiemu pisały się same. Podobnie zresztą jak Alfredowi Schützowi, który skomponował melodię – same układały się nuty. Efekt, co stwierdzili już pierwsi jej wykonawcy i słuchacze, był niesamowity.



„Co chwilę zbliżałem się do okna i patrzyłem na dalekie błyski artyleryjskiego ognia... – wspominał Feliks Konarski. – Po głowie tłukły się słowa rozkazu gen. Andersa: Nadeszła chwila bitwy... I nagle... Samo przyszło… <>”.
„Tak się to wszystko ze mną razem zlepiło – wspominał Alfred Schütz. że nie wyobrażałem sobie, że tu może powstać inna melodia”. Jak się okazało, powstała jedna z najbardziej znanych i popularnych polskich pieśni patriotycznych, o wielkiej sile emocjonalnej. Uważana za odpowiednik legionowego „Rozmarynu” i nazywana – tylko z niewielką przesadą – drugim polskim hymnem.
Bitwa o Monte Cassino była wyjątkowo krwawa. Żołnierze 2. Korpusu gen. Andersa walczyli z doborowymi oddziałami niemieckiej 1. Dywizji Strzelców Spadochronowych, pokonywali pola minowe, zdobywali stanowiska ogniowe, pięli się po stromych ścieżkach górskich. Szturmowali pozycje, które wcześniej oparły się innym alianckim dywizjom. Zdobycie 18 maja 1944 r. umocnień otworzyło aliantom drogę na Rzym.

„Bułak z 13. batalionu, w porywie poświęcenia, rzucił się całym ciałem na pole minowe, moszcząc drogę kolegom – pisał w relacji z pola bitwy Melchior Wańkowicz. – Miarkowski z karpackich ułanów, osłaniając kolegów, rzucił się na ręczny granat. Jarnutowski z 6. baonu, strzelając z elkaemu bez przykrycia, z postawy stojącej, ściągnął ogień na siebie; rozniesiony w strzępy, uratował dwa plutony”.
„Straszliwy widok przedstawiało pobojowisko – zanotował gen. Władysław Anders. – Naprzód zwały nie wystrzelonej amunicji wszelkiego kalibru i każdej broni. Wzdłuż ścieżki górskiej – bunkry, schroniska, wysunięte punkty opatrunkowe Trupy żołnierzy polskich i niemieckich, czasem splecione w ostatnim śmiertelnym zwarciu. Powietrze przesycone wyziewami rozkładających się zwłok. Zbocza wzgórza, zwłaszcza od strony mniejszego natężenia ognia, tonęły w powodzi czerwonych maków”.
Te właśnie czerwone maki, rozkwitłe po okolicznych łąkach, wspominało wielu. Feliks Konarski zrobił je leitmotivu swojej pieśni o czerwonych makach, które „…czerwieńsze będą, bo z polskiej wzrosły krwi”, a do której muzykę skomponował Alfred Schütz, a jako pierwszy wykonał Gwidon Borucki. 

Wszyscy trzej, Konarski, Schütz i Borucki, niemal rówieśnicy, byli związani z Kresami, a życie każdego z nich to gotowy scenariusz na film. Konarski, urodzony w 1907 r. w Kijowie, doświadczył rewolucji bolszewickiej. W 1921 r., jako czternastoletni chłopak przeszedł przez zieloną granicę, by dostać się do Warszawy. Tu ukończył szkołę i rozpoczął studia polonistyczne na Uniwersytecie Warszawskim.
Już w szkole pisał piosenki, ale karierę jako autor piosenek rewiowych – znany pod pseudonimem Ref-Ren – oraz jako aktor i szef teatru objazdowego, rozpoczął w końcu lat 20. W 1934 r. przeniósł się do Lwowa, gdzie założył teatr rewiowy. Przed II wojną światową napisał wiele popularnych piosenek, śpiewanych do dziś: „Umówiłem się z nią na dziewiątą”, „Już nigdy”, „Odrobinę szczęścia w miłości” i „Powróćmy jak za dawnych lat”.

We Lwowie zastał go wybuch wojny i agresja sowiecka. Razem z żoną, krakowską aktorką Niną Oleńską, wyjechał w głąb ZSSR z orkiestrą kolejową aby uniknąć aresztu. Potem jeździł z występami po różnych miastach ZSSR.
„…Czy odmowa występów była rzeczywiście jednoznaczna z aresztowaniem lub wywózką? – zastanawiała się po latach Justyna Chłap-Nowakowa w książce o twórczości poetyckiej 2. Korpusu. – To pytania, na które trudno udzielić całkowicie jednoznacznej odpowiedzi. Pewne jest jednak, że aktorów, którzy przeszli – z występami – przez Sowiety i opuścili je z armią gen. Andersa, nigdy nie potępiano. W wojsku cieszyli się ogromną sympatią, a ich rola i zasługi były olbrzymie. Podnosili na duchu, zagrzewali do walki, śmieszyli i wzruszali”.

Ten dylemat dotyczy także starszego o trzy lata, a urodzonego w Tarnopolu, w zasymilowanej rodzinie żydowskiej, Alfreda Schütza (wcześniej: Szyca). Po rozpoczętych i rzuconych studiach prawniczych i studiach w Lwowskim Konserwatorium Muzycznym, w 1932 r., na kilka lat związał się z popularną „Wesołą Lwowską Falą”, zostając kierownikiem muzycznym audycji. Po przeniesieniu do Warszawy współpracował z teatrami i kabaretami, m.in. z Teatrem Narodowym, teatrem operetkowym „8.15” i słynnym rewiowym Cyrulikiem Warszawskim jako kompozytor i kierownik muzyczny, by tuż przed wojną objąć stanowisko szefa muzycznego Teatru Buffo. Jego muzyka cieszyła się wielkim powodzeniem. Jego przeboje śpiewały legendy: Ordonka, Eugeniusz Bodo i Mieczysław Fogg. Wydano kilkadziesiąt płyt gramofonowych z jego utworami.

We wrześniu 1939 r., uciekając przed Niemcami, Schütz znalazł się w okupowanym przez Sowietów Lwowie. Zbierając wokół siebie uchodzących z Polski artystów założył, razem z Konradem Tomem (właściwie Runowieckim, scenarzystą, reżyserem, aktorem, autorem m.in. słynnego szmoncesu „Sęk”), Teatr Miniatur, z którym wyruszył na turnée po ZSSR. To pozwoliło mu przetrwać nawet wtedy, gdy w Kirgizji zapadł na tyfus. Koledzy podśmiewali się później, że choroba to kara za skomponowanie w ekspresowym tempie nowego hymnu dla tej radzieckiej republiki.
Pierwszy wykonawca „Maków…”, Gwidon Borucki, a właściwie Gottlieb (ur. 1912 r.), pochodzący z Krakowa, zaczął śpiewać podczas studiów w Wyższej Szkole Handlu Zagranicznego we Lwowie. Śpiewał w restauracjach. Wkrótce to samo robił – już jako Gwidon Borucki – w lokalach warszawskich. Tu został zauważony i zaangażowany do Cyrulika Warszawskiego. 

Gdy we wrześniu 1939 r. postanowił przedostać się do rodziny do Lwowa, granice okupacji niemiecko-sowieckiej musiał przekroczyć w chłopskim przebraniu, na wozie ze słomą. Znajomy z Warszawy namówił go do wstąpienia do jednego z tworzonych przez Sowietów polskich zespołów. Przydzielono go do teatru muzycznego Tea-jazz Henryka Warsa – właściwie Warszawskiego, kompozytora („Miłość ci wszystko wybaczy”, „Już taki jestem zimny drań”, „Ach, jak przyjemnie”) i dyrygenta. Tu spotkał wielu kolegów ze sceny. Sowieci aktorów traktowali nie najgorzej, bo zaliczali ten zawód do niemal proletariackich.
Po paru tygodniach teatry upaństwowiono, a aktorom przyznano pensje. Zaczął się dwuletni okres – jak mówił Borucki po latach – przymusowego tournée po Sowietach – Moskwa, Leningrad, Odessa, Kijów... Konferansjerkę prowadził Eugeniusz Bodo, który wkrótce, mimo znanego nazwiska i szwajcarskiego paszportu, został aresztowany i wywieziony na Syberię, gdzie zmarł z wycieńczenia.

Kiedy wybuchła wojna niemiecko-sowiecka, wszyscy trzej przebywali w głębi ZSSR. „Ref-Ren” w Moskwie, Schütz w Kujbyszewie (obecnie i poprzednio Samara), dokąd przeniesiona była z Moskwy ambasada polska, a Borucki w Czelabińsku. Zgłosili się do organizujących się od września 1941 r. pierwszych oddziałów wojska polskiego. Dostali przydział do tzw. czołówek artystycznych wojska. Potem, po ewakuacji Armii Andersa z ZSSR, już w Teheranie z połączonych polskich zespołów stworzono The Polish Parade (Polską Paradę). Miała ona dodawać ducha żołnierzom i sprzyjać dobremu wizerunkowi Polaków wśród miejscowych. Jej szefem został Ref-Ren, wcześniej szef artystyczny frontowej Czołówki Teatralnej II Korpusu. Zespół podlegał Oddziałowi Propagandy i Oświaty, którym kierowali Józef Czapski i Jerzy Giedroyc.

Na przełomie marca i kwietnia, wkrótce po lądowaniu we Włoszech i kwarantannie, artystów z Polskiej pary rozmieszczono w Compobasso, niedaleko Cassino. Zainstalowali się w mieszkaniach opuszczonych przez faszystowskich dygnitarzy. „Oznaczało to, po dwóch latach koczowania w namiotach na pustyniach Iranu, Palestyny i Egiptu, spanie w łóżkach, kąpanie się w łazience z prawdziwego zdarzenia” – pisał po latach Gwidon Borucki. W Compobasso mieściła się baza propagandowa sztabu 2. Korpusu, stąd wypady z wojskiem robił Melchior Wańkowicz. Stąd jeździli na występy do Bari, Brindisi, Neapolu, gdzie stacjonowały polskie oddziały. Tu, w nocy z 17 na 18 maja 1944 r., Feliks Konarski, zainspirowany prowadzonymi nie opodal walkami, napisał dwie zwrotki tekstu pieśni „Czerwone maki…”

„Nie mogłem spać. Co chwilę zbliżałem się do okna i patrzyłem na dalekie błyski artyleryjskiego ognia. Oni tam biją się o klasztor. Tam rozwarło się prawdziwe piekło” – wspominał Konarski. Napisał tekst, a właściwie, jak mówił, słowa pisały się same. „Czy widzisz te gruzy na szczycie?... Musicie! Musicie!! Musicie!!!” Nad ranem myśli i rymy ułożyły się w zwrotki z refrenem.
Zbudził Schütza. Kompozytor opowiadał potem w Radiu Wolna Europa, że właśnie podczas ataku na Monte Cassino przypomniał sobie rozmowę z gen. Andersem sprzed kilku miesięcy w Kairze. „Spytał mnie, dlaczego do tej pory nie powstała w naszej armii pieśń, która pozostałaby dla przyszłych pokoleń – relacjonował Schütz. – Powiedziałem mu, że taka pieśń z pewnością powstanie, ale w specjalnych okolicznościach, w ogniu bitwy, że coś musi się stać, by skłonić jej autora i kompozytora do jej napisania”.
Ta rozmowa przypomniała mu się właśnie wtedy, w Compobasso. A za dłuższą chwilę wpadł do jego pokoju Feliks Konarski. „Był zdyszany, zdenerwowany. Powiedział, Fredziu, napisałem tekst... Zaraz musisz siąść i napisać do niego muzykę. Przeczytałem ten tekst raz i drugi, i przeszły mnie ciarki” – wspominał Schütz.


W tę samą noc, jak wspominał, rozpisał muzykę na orkiestrę i przygotował Gwidona Boruckiego, który był pierwszym wykonawcą pieśni. Nazajutrz, na akademii dla uczczenia zwycięstwa w kwaterze generała Andersa w Campobasso czterdziestoosobowa orkiestra wykonała po raz pierwszy „Czerwone maki…”, a scenografia, jak wspominał Borucki, była niezwykła: dokoła zryta ziemia, kikuty drzew, rumowiska i dalej jak okiem sięgnąć, kwitły czerwone maki.
„Śpiewając po raz pierwszy >>Czerwone maki…<< u stóp klasztornej góry – notował Feliks Konarski – płakaliśmy wszyscy. Żołnierze płakali z nami”. To nie był występ, lecz misterium, apel poległych. Widzieli maki, po których jeszcze wczoraj „szedł żołnierz i ginął”. 

I miał jeszcze ginąć. Tydzień po zdobyciu Monte Cassino toczono bardzo ciężkie boje o tzw. pozycję ryglową tego rejonu umocnień – Linię Hitlera, która padła 24 maja 1944 r. A potem, w drodze na północ, kolejne boje, o Linię Gotów, Ancone, Bolonię…
Wszędzie tam pieśń powstała pod Monte Cassino towarzyszyła polskim żołnierzom. Polska Parada wkomponowała ją do swoich programów, a drukiem wydano ją jeszcze w czasie kampanii włoskiej w Drukarni Polowej 2. Korpusu. Zaraz po zakończeniu wojny pieśń trafiła do Polski i stała się jedną z najpopularniejszych pieśni. Śpiewali ją żołnierze-inwalidzi przy dźwiękach akordeonu, gitary, mandoliny na ulicach, wykonywano ją w kawiarniach.
Do kanonu weszła postawa na baczność w trakcie jej słuchania. Nazywano ja czasem drugim polskim hymnem. W czasach stalinowskich pieśń znalazła się na indeksie, zakazano jej publicznego wykonywania. Dopiero w 1956 r. zakaz został cofnięty, a pieśń wykorzystano m.in. w 1960 r. w filmie „Popiół i diament”.

Do napisania prawie nieznanej, ostatniej zwrotki, Feliks Konarski został namówiony przez weteranów Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie podczas spotkania jubileuszowego w 25. rocznicę bitwy. Powstała zaraz po spotkaniu. „Ćwierć wieku, koledzy, za nami, / Bitewny ulotnił się pył / I klasztor białymi murami / Na nowo do nieba się wzbił... / Lecz pamięć tych nocy upiornych / I krwi, co przelała się tu – / Odzywa się w dzwonach klasztornych, / Grających poległym do snu...!”
Konarski mieszkał już wtedy od kilku lat w Chicago, dokąd przeniósł się z Londynu w 1969 r. Przez kilka lat był prezesem Związku Artystów Scen Polskich za Granicą, razem z żoną, Niną Oleńską, prowadził Teatr Ref-Rena. Był jednym z organizatorów polskiego emigracyjnego życia artystycznego, m.in. wraz ze słynnym lwowiakiem Marianem Hemarem przygotował ponad 30 premier widowiskowych. W Chicago reaktywował swój teatr. Przez lata prowadził tez program radiowy „Czerwone Maki”, w której eksponował kulturę przedwojenną.

Przygotowania do przyjazdu do Polski i prezentacji w ojczyźnie twórczości Konarskiego przerwała mu śmierć w 1991 r. Został pochowany na Maryhill Catholic Cemetery w Niles niedaleko Chicago, obok grobów innych weteranów, którzy nie mogli wrócić do Polski, i obok pomnika ku czci weteranów, poległych w bitwach II wojny światowej. Płyta nagrobna zawiera inskrypcję: „Feliks Konarski 1907-1991. REF-REN. Bo wolność krzyżami się mierzy”.
Alfred Schütz po wojnie wyjechał, razem z Jerzym Petersburskim („Tango Milonga”, „Ostatnia niedziela”) do Brazylii, gdzie pracował w rewiach Sao Paulo i Rio de Janeiro. Tam ożenił si e z wegierska emigrantką. W 1961 r. wrócił do Europy i osiadł w Monachium, gdzie współpracował z Radiem Wolna Europą. Zmarł w 1999 r. Na godny pochówek kompozytora (nie stać było na to jego schorowanej żony) pozwoliła zbiórka pieniędzy podjęta przez monachijską Polonię. 


Gwidon Borucki po wojnie zamieszkał w Londynie, występował w teatrach, w ośrodkach polonijnych. Pracował w radiu BBC, zagrał w ponad 40 filmach angielskich. Nagrywał płyty. Do Australii przybył w 1959 r. na występy i tam już pozostał na stałe. Prowadził własny program telewizyjny, organizował kabarety, występy dla polonii australijskiej, nagrywał płyty. Zmarł w 2009 r. w wieku 97 lat. Na grobie, nad nazwiskiem wyryto pięciolinię z pierwszymi taktami „Czerwonych maków…”.

Wojciech Dudkiewicz, 
współpraca Milena Kindziuk
wdd@onet.eu









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz