„Końcówka maja. Późny wieczór. Na dworze zapadł już zmrok. Siedzę w obitym skórą fotelu w jednej z warszawskich restauracji. Od ponad dwudziestu minut rozmawiam z dwójka dobrze mi znanych osób. Mimo późnej pory pochłaniam moje ulubione cappuccino na podwójnym espresso.”
Tak zaczyna się, a potem w podobny sposób rozwija i trwa, opowieść „Jak rozpętałem aferę taśmową” Piotra Nisztora. Ulubione cappuccino na podwójnym espresso wystąpi w jednej z ważnych ról w tej opowieści. Bo Nisztor – autor tekstów pisujących wspomnianą aferę – często w niej wraca do tego, co lubi. Lubi też siebie, a w każdym razie ceni, bo często nazywa w książce - która przyjęła formę pomnika wystawionego samemu sobie - siebie „moją osobą”.
Ale nie tylko cappuccino i „jego osoba” powoduje, że lektura książki staje się w pewnej chwili nieznośna. Jest nią nieznośna lekkość pióra autora, która upodabnia książkę nieco do poczytnych w latach 90. harlekinów. Ale tylko nieco, bo nie ma w niej wątku miłosnego. Zastępuje go z powodzeniem wątek aferalno-sensacyjny i jeszcze bardziej nudziarskie tzw. opisy przyrody.
Tak: dawno (może jeszcze nigdy dotychczas) zasłużone wydawnictwo Fronda PL nie wydało tak słabej książki, a do pracy nad nią najwyraźniej nie zatrudniło redaktora. Ale takie czasy, oszczędza się na wszystkim, także na ludziach, a czytelnikom wciska się półprodukty i prefabrykaty. A jednak… dobrze, że nawet w tej formie książka wyszła. Wszakże da się ją przeczytać bez uszczerbku na zdrowiu, pod pewnym warunkiem.
Otóż warto zacząć lekturę mniej więcej w dwóch trzecich książki, ok. strony 170. Tam zaczyna się czterostronicowe „podsumowanie”, a zraz potem stenogramy sześciu chyba najciekawszych ujawnionych rozmów z warszawskich lokali „Sowa i Przyjaciele” i „Amber Room”. Mocna lektura (od str. 170!), przypominająca nam o aferze, której wyjaśnienie rządzący obiecali nam do końca września i słowa nie dotrzymali.
Tak: dawno (może jeszcze nigdy dotychczas) zasłużone wydawnictwo Fronda PL nie wydało tak słabej książki, a do pracy nad nią najwyraźniej nie zatrudniło redaktora. Ale takie czasy, oszczędza się na wszystkim, także na ludziach, a czytelnikom wciska się półprodukty i prefabrykaty. A jednak… dobrze, że nawet w tej formie książka wyszła. Wszakże da się ją przeczytać bez uszczerbku na zdrowiu, pod pewnym warunkiem.
Otóż warto zacząć lekturę mniej więcej w dwóch trzecich książki, ok. strony 170. Tam zaczyna się czterostronicowe „podsumowanie”, a zraz potem stenogramy sześciu chyba najciekawszych ujawnionych rozmów z warszawskich lokali „Sowa i Przyjaciele” i „Amber Room”. Mocna lektura (od str. 170!), przypominająca nam o aferze, której wyjaśnienie rządzący obiecali nam do końca września i słowa nie dotrzymali.
wd
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz