ROCZNICE BITWY POD WIEDNIEM ZAWSZE OBCHODZONO W POLSCE NADZWYCZAJ UROCZYŚCIE. SŁAWIONO POLSKI ORĘŻ, WSPOMINANO POTĘGĘ RZECZYPOSPOLITEJ. ALE CELEBRACJA ZWYCIĘSTWA BYŁA POLAKOM SZCZEGÓLNIE POTRZEBNA
Czczono rocznice zwycięstwa pod Grunwaldem, czy zdobycia Smoleńska w 1611 r. Rocznicę Grunwaldu polecił czcić sam zwycięzca, Władysław Jagiełło. Król nakazał – pisał Jan Długosz – by święto „ojcowie zalecili synom, wnukom i prawnukom i wszystkim potomkom swoim święcenie i uroczyste obchodzenie dnia tego”.
Jan III – o ile wiadomo – nic takiego nie nakazał, niemniej nic potem później nie mogło się równać z obchodami Wiktorii Wiedeńskiej. Z wielu powodów, ale liczył się zasięg i uniwersalny wymiar wydarzenia. I to, że działo się to tak niedawno. Zupełnie niedawno wojska Rzeczypospolitej, z królem Janem III na czele, odparła spod murów Wiednia wojska Imperium Osmańskiego, obroniła Europę. Jakże ważna była ta pamięć, by przetrwać lata zaborów! Polacy rozgonieni po trzech imperiach mogli odwoływać się do czasów świetności i przypominać o istnieniu i marzyć o niepodległości.
Szczególne obchody odbywały się zawsze w Krakowie, mieście trofealnym i gracjalnym. Tu, w katedrze królewskiej, składano zdobyte sztandary i dziękowano Bogu za odniesione sukcesy i prosiło o przyszłe. Stąd pod Wiedeń ruszył Jan III, tu w czasie wyprawy przebywała jego brzemienna żona Maria Kazimiera z dworem. Tu uroczyście obchodzono już pierwszą rocznicę zwycięstwa, a obchody połączono z modłami w intencji powodzenia tzw. pierwszej wyprawy mołdawskiej, gdy na wschodnich rubieżach Rzeczpospolitej Jan III znów miał potykać się z Turkami.
„Była solemna procesyja z zamku do kościoła Najświętszej Panny w Rynek Krakowski – zapisano pod datą 10 września 1684 r. w kronice krakowskiego klasztoru. Niesiono relikwiarz Św. Stanisława, dziękowano Bogu, prosząc o jeszcze. – Był już wtenczas król stanął z wojskiem pod Kamieńcem Podolskim przeciwko obozom tureckim”.
Stulecie Wiktorii Wiedeńskiej odbywało się już w innej rzeczywistości. Co prawda w Wiedniu, w kościele na Kahlenbergu (gdzie regularnie czczono rocznice bitwy), obchody były szczególnie huczne – nie zabrakło np. ogni sztucznych w. Ale jaka mogła być radość w Polsce, gdzie było już po pierwszym rozbiorze, dokonanym m.in. przez mocarstwo uratowane przez odsiecz wojsk Jana III?
„Była solemna procesyja z zamku do kościoła Najświętszej Panny w Rynek Krakowski – zapisano pod datą 10 września 1684 r. w kronice krakowskiego klasztoru. Niesiono relikwiarz Św. Stanisława, dziękowano Bogu, prosząc o jeszcze. – Był już wtenczas król stanął z wojskiem pod Kamieńcem Podolskim przeciwko obozom tureckim”.
Stulecie Wiktorii Wiedeńskiej odbywało się już w innej rzeczywistości. Co prawda w Wiedniu, w kościele na Kahlenbergu (gdzie regularnie czczono rocznice bitwy), obchody były szczególnie huczne – nie zabrakło np. ogni sztucznych w. Ale jaka mogła być radość w Polsce, gdzie było już po pierwszym rozbiorze, dokonanym m.in. przez mocarstwo uratowane przez odsiecz wojsk Jana III?
Przygotowania do setnej rocznicy zwycięskiej bitwy w Polsce były staranne, niemniej zostały odłożone na 1788 r., gdy czas był ku temu bardziej sprzyjający. A głównym punktem programu było odsłonięcie w Warszawie w parku Łazienkowskim, z inicjatywy króla Stanisława Augusta, pomnika Jana III na koniu, tratującego Turków. Wtedy też, 14 września 1788 r. odbył się starannie przygotowany karuzel królewski, z udziałem króla, dygnitarzy oraz dworu królewskiego. A niebo nad Łazienkami rozświetliły fajerwerki.
Na uroczystości król wydał sporo pieniędzy. Wykpiono ten gest złośliwym wierszykiem: „Sto tysięcy karuzel, ja bym trzykroć złożył, by Stanisław skamieniał, a Jan III ożył”. Wcześniej, kilka miesięcy po setnej rocznicy bitwy, król zafundował zwycięzcy bitwy pod Wiedniem nowy sarkofag w odnowionej krypcie św. Leonarda na Wawelu. Katedra stała się wówczas panteonem narodowym. W którym – dodajmy – chciał spocząć także ostatni król Polski.
Sto lat później rocznicę bitwy wiedeńskiej przyszło święcić w niewoli, po kilku nieudanych próbach wybicia się na niepodległość. W zaborze rosyjskim, gdzie dobrze pamiętano niedawne powstanie styczniowe, pamięć Wiktorii czczono prywatnie, po dworach i kościołach.
W zaborze pruskim, mimo częstych szykan, obchody były dość powszechne. Nabożeństwa w kościołach, połączone z okolicznościowym przemówieniem, odczytem, zabawa, przedstawienie teatralne, ognie sztuczne – to najczęściej program obchodów w mniejszych miejscowościach. Nabożeństwo w farze, broszury informujące o bitwie, akademia w Teatrze Polskim i wielki bal – taki był program obchodów w Poznaniu. O udziale Prus w zniewoleniu Polski nie mówiono.
Podobnie, jak ceną okazałych uroczystości w Galicji było to, że nie akcentowano szczególnie udziału Austrii w rozbiorach Polski. W Galicji, po uzyskaniu swobód w ramach autonomii nadanej przez cesarza, Polacy mogli naprawdę sporo. W wielu kościołach Krakowa, Lwowa, ale i mniejszych miejscowości odbywały się dziękczynne nabożeństwa. Zorganizowano zbiórkę pamiątek z epoki. Obchody rocznicowe stały się – chyba po raz pierwszy w historii Polski – pretekstem do licznych publikacji – naukowych, popularnonaukowych i publicystycznych.
Dwieście lat po ostatnim wielkim zwycięstwie Rzeczypospolitej pamięcią w Krakowie zdawało się, że uroczystościom nie będzie końca, a w mieście zaroiło się wtedy, jak pisano, od znamienitych gości. 12 września zebrali się oni w kościele karmelitów. Po nabożeństwie uformował się pochód, który, przy dźwiękach dzwonów, w tym „Zygmunta”, przeszedł do katedry wawelskiej, na sumę pontyfikalną. Kazanie wygłosił ks. Józef Pelczar, ówczesny rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego, dziś święty.
Uroczystości odsłonięcia tablicy pamiątkowej wmurowanej w ścianę kaplicy kościoła mariackiego na Rynku Krakowskim uświetniło odśpiewanie kantatę do słów Władysława Anczyca, z muzyką Władysława Żeleńskiego przez chór pod dyrekcją samego kompozytora. W Parku Strzeleckim odsłonięto pomnik króla Jana III dłuta Walerego Gadomskiego.
W obchody odsieczy wiedeńskiej w Krakowie wpisano uroczystości jubileuszu 25-lecia pracy artystycznej Jana Matejki. Rozpoczęły się Mszą św. w katedrze wawelskiej 13 września. Po Mszy na dziedzińcu zamkowym zabrał głos sam malarz. Otworzył wystawę swoich kilkudziesięciu obrazów w salach zamku wawelskiego.
Ogromnym wydarzeniem było ofiarowanie przez Matejkę obrazu „Jan III Sobieski wysyła wiadomość o zwycięstwie papieżowi Innocentemu XI”, popularnie nazywanego „Sobieskim pod Wiedniem”. Przedstawia scenę gdy Jan III wręcza list wysłannikowi papieża Innocentego XI z wiadomością o pokonaniu Turków.
W 200. rocznicę zwycięstwa obraz został wystawiony w Wiedniu. Matejko postanowił pokazać go tam, by podkreślić rolę polskiego wojska w tej bitwie, bo Austria przedstawiała zwycięstwo jako swoją wiktorię. Ale obraz nie pozostał w Wiedniu, ani nie wrócił na stałe do Krakowa. W grudniu, w niesamowitych okolicznościach, trafił do Watykanu. Ale nie jako dar Matejki, lecz narodu polskiego.
Mistrz ogłosił publicznie darowanie obrazu „narodowi”, do czego go wielokrotnie namawiano, ale pod warunkiem, że „naród” ofiaruje go bezzwłocznie papieżowi. To nie Matejko nie ofiarował papieżowi obraz. Podarował go naród. Miało to wielkie znaczenie, kiedy Polski nie było mapach Europy.
Na czele delegacji udającej się w grudniu 1883 r. z obrazem do Watykanu stanął kard. Mieczysław Ledóchowski, symbol oporu polskiego Kościoła wobec prześladowań zaborców, przebywający na stałe w Watykanie, a znaleźli się w niej, oprócz malarza, także Artur Potocki, Stanisław Tarnowski i ks. Władysław Chotkowski, późniejszy rektor Akademii Krakowskiej, a w Rzymie przyłączył się przybyły z Paryża książę August Czartoryski. Na prośbę Matejki do delegacji dołączyło 2 polskich chłopów.
Uroczystość wręczenia obrazu Leonowi XIII, odbyła się w przeddzień wizyty pruskiego następcy tronu, po której to Polacy zostali przyjęci przez papieża ponownie. Obraz ofiarowany w imieniu narodu polskiego otrzymał wcześniej wyznaczone sobie stałe i zaszczytne miejsce obok reprezentacyjnych apartamentów papieskich, zdobionych freskami Rafaela.
Papież wykorzystał dar w dyplomacji, a delegację z Polski przyjęto z ceremoniałem należnym oficjalnej reprezentacji państwowej. Zamanifestowanie z dużym rozgłosem o istnieniu Polski wśród narodów Europy miało olbrzymią wymowę w czasie, gdy sprawa polska znikała z porządku dziennego gabinetów dyplomatycznych. Jak potem podkreślano, była to ważna manifestacja obecności Polski po upadku powstania styczniowego.
Gest ten dobrze pamiętano pięćdziesiąt lat później, gdy uroczystości odbywały się już w wolnej Polsce. Główne obchody obyły się na początku października 1933 r., bo w dzień 250. rocznicy Wiktorii wiele osobistości z Polski brało udział w uroczystościach na Kahlenbergu i na Heldenplatz w Wiedniu. Mszę św. przy ołtarzu polowym na Kahlenbergu, przybranym sztandarami o brawach narodowych polskich i austriackich celebrował prymas polski August Hlond. Na Heldenplatz Mszę, w obecności m.in. prezydenta i premiera Austrii, celebrował austriacki kardynał. W tym samym czasie w Polsce, zgodnie z zaleceniem prymasa Hlonda odezwały się dzwony.
Potem w katedrze wawelskiej oddano hołd Janowi III. – Przychodzę tu, aby w imieniu armii złożyć hołd królowi, który był wielkim wodzem i umiał odnosić zwycięstwa – mówił Piłsudski przed sarkofagiem króla. W czasie wieczornego rautu wydanego na zamku wawelskim przez prezydenta Mościckiego, obok toastu za jazdę polską, wzniesiono puchary na chwałę Turcji. W uznaniu postawy wobec Rzeczypospolitej – nieuznania rozbiorów, pomocy uchodźcom.
Co prawda w czasach PRL propaganda nie zwalczała pamięci o Wiktorii Wiedeńskiej, ale w czasie uroczystości wystrzegano się akcentowania jej aspektów religijnych. I choć 300. rocznica w 1983 r. zaowocowała pojawieniem się wielu publikacji i okolicznościowych imprez, ich organizatorzy mogli jednak tylko pomarzyć o rozmachu galicyjskich obchodów z 1883 r., czy krakowskiej defilady z 1933 r. Ale czy mogło być inaczej np. w 1983 r., skoro głównymi celebransami byli komunistyczni aparatczycy: szef hunty gen. Jaruzelski oraz Henryk Jabłoński, szef tzw. Rady Państwa PRL?
Nad uroczystościami zwołanymi przez komunistów na Wawelu unosiła się atmosfera zawieszonego kilka tygodni wcześniej stanu wojennego. Polaków niespecjalnie cieszył zainscenizowany wjazd Jana III do Krakowa, ani dzwon „Zygmunta” bijący, gdy Jaruzelski i Jabłoński składali kwiaty w krypcie św. Leonarda.
Sto lat później rocznicę bitwy wiedeńskiej przyszło święcić w niewoli, po kilku nieudanych próbach wybicia się na niepodległość. W zaborze rosyjskim, gdzie dobrze pamiętano niedawne powstanie styczniowe, pamięć Wiktorii czczono prywatnie, po dworach i kościołach.
W zaborze pruskim, mimo częstych szykan, obchody były dość powszechne. Nabożeństwa w kościołach, połączone z okolicznościowym przemówieniem, odczytem, zabawa, przedstawienie teatralne, ognie sztuczne – to najczęściej program obchodów w mniejszych miejscowościach. Nabożeństwo w farze, broszury informujące o bitwie, akademia w Teatrze Polskim i wielki bal – taki był program obchodów w Poznaniu. O udziale Prus w zniewoleniu Polski nie mówiono.
Podobnie, jak ceną okazałych uroczystości w Galicji było to, że nie akcentowano szczególnie udziału Austrii w rozbiorach Polski. W Galicji, po uzyskaniu swobód w ramach autonomii nadanej przez cesarza, Polacy mogli naprawdę sporo. W wielu kościołach Krakowa, Lwowa, ale i mniejszych miejscowości odbywały się dziękczynne nabożeństwa. Zorganizowano zbiórkę pamiątek z epoki. Obchody rocznicowe stały się – chyba po raz pierwszy w historii Polski – pretekstem do licznych publikacji – naukowych, popularnonaukowych i publicystycznych.
Dwieście lat po ostatnim wielkim zwycięstwie Rzeczypospolitej pamięcią w Krakowie zdawało się, że uroczystościom nie będzie końca, a w mieście zaroiło się wtedy, jak pisano, od znamienitych gości. 12 września zebrali się oni w kościele karmelitów. Po nabożeństwie uformował się pochód, który, przy dźwiękach dzwonów, w tym „Zygmunta”, przeszedł do katedry wawelskiej, na sumę pontyfikalną. Kazanie wygłosił ks. Józef Pelczar, ówczesny rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego, dziś święty.
Uroczystości odsłonięcia tablicy pamiątkowej wmurowanej w ścianę kaplicy kościoła mariackiego na Rynku Krakowskim uświetniło odśpiewanie kantatę do słów Władysława Anczyca, z muzyką Władysława Żeleńskiego przez chór pod dyrekcją samego kompozytora. W Parku Strzeleckim odsłonięto pomnik króla Jana III dłuta Walerego Gadomskiego.
W obchody odsieczy wiedeńskiej w Krakowie wpisano uroczystości jubileuszu 25-lecia pracy artystycznej Jana Matejki. Rozpoczęły się Mszą św. w katedrze wawelskiej 13 września. Po Mszy na dziedzińcu zamkowym zabrał głos sam malarz. Otworzył wystawę swoich kilkudziesięciu obrazów w salach zamku wawelskiego.
Ogromnym wydarzeniem było ofiarowanie przez Matejkę obrazu „Jan III Sobieski wysyła wiadomość o zwycięstwie papieżowi Innocentemu XI”, popularnie nazywanego „Sobieskim pod Wiedniem”. Przedstawia scenę gdy Jan III wręcza list wysłannikowi papieża Innocentego XI z wiadomością o pokonaniu Turków.
W 200. rocznicę zwycięstwa obraz został wystawiony w Wiedniu. Matejko postanowił pokazać go tam, by podkreślić rolę polskiego wojska w tej bitwie, bo Austria przedstawiała zwycięstwo jako swoją wiktorię. Ale obraz nie pozostał w Wiedniu, ani nie wrócił na stałe do Krakowa. W grudniu, w niesamowitych okolicznościach, trafił do Watykanu. Ale nie jako dar Matejki, lecz narodu polskiego.
Mistrz ogłosił publicznie darowanie obrazu „narodowi”, do czego go wielokrotnie namawiano, ale pod warunkiem, że „naród” ofiaruje go bezzwłocznie papieżowi. To nie Matejko nie ofiarował papieżowi obraz. Podarował go naród. Miało to wielkie znaczenie, kiedy Polski nie było mapach Europy.
Na czele delegacji udającej się w grudniu 1883 r. z obrazem do Watykanu stanął kard. Mieczysław Ledóchowski, symbol oporu polskiego Kościoła wobec prześladowań zaborców, przebywający na stałe w Watykanie, a znaleźli się w niej, oprócz malarza, także Artur Potocki, Stanisław Tarnowski i ks. Władysław Chotkowski, późniejszy rektor Akademii Krakowskiej, a w Rzymie przyłączył się przybyły z Paryża książę August Czartoryski. Na prośbę Matejki do delegacji dołączyło 2 polskich chłopów.
Uroczystość wręczenia obrazu Leonowi XIII, odbyła się w przeddzień wizyty pruskiego następcy tronu, po której to Polacy zostali przyjęci przez papieża ponownie. Obraz ofiarowany w imieniu narodu polskiego otrzymał wcześniej wyznaczone sobie stałe i zaszczytne miejsce obok reprezentacyjnych apartamentów papieskich, zdobionych freskami Rafaela.
Papież wykorzystał dar w dyplomacji, a delegację z Polski przyjęto z ceremoniałem należnym oficjalnej reprezentacji państwowej. Zamanifestowanie z dużym rozgłosem o istnieniu Polski wśród narodów Europy miało olbrzymią wymowę w czasie, gdy sprawa polska znikała z porządku dziennego gabinetów dyplomatycznych. Jak potem podkreślano, była to ważna manifestacja obecności Polski po upadku powstania styczniowego.
Gest ten dobrze pamiętano pięćdziesiąt lat później, gdy uroczystości odbywały się już w wolnej Polsce. Główne obchody obyły się na początku października 1933 r., bo w dzień 250. rocznicy Wiktorii wiele osobistości z Polski brało udział w uroczystościach na Kahlenbergu i na Heldenplatz w Wiedniu. Mszę św. przy ołtarzu polowym na Kahlenbergu, przybranym sztandarami o brawach narodowych polskich i austriackich celebrował prymas polski August Hlond. Na Heldenplatz Mszę, w obecności m.in. prezydenta i premiera Austrii, celebrował austriacki kardynał. W tym samym czasie w Polsce, zgodnie z zaleceniem prymasa Hlonda odezwały się dzwony.
Takiej defilady kawalerii, jaka odbyła się na początku października na krakowskich Błoniach, w obecności prezydenta Ignacego Mościckiego i całej polskiej generalicji, z marszałkiem Józefem Piłsudskim na czele, nigdy wcześniej, ani później Polska nie widziała. Uczestniczyło w niej dwanaście pułków kawalerii, a liczbę obserwatorów szacowano na 250 tys. osób.
Co prawda w czasach PRL propaganda nie zwalczała pamięci o Wiktorii Wiedeńskiej, ale w czasie uroczystości wystrzegano się akcentowania jej aspektów religijnych. I choć 300. rocznica w 1983 r. zaowocowała pojawieniem się wielu publikacji i okolicznościowych imprez, ich organizatorzy mogli jednak tylko pomarzyć o rozmachu galicyjskich obchodów z 1883 r., czy krakowskiej defilady z 1933 r. Ale czy mogło być inaczej np. w 1983 r., skoro głównymi celebransami byli komunistyczni aparatczycy: szef hunty gen. Jaruzelski oraz Henryk Jabłoński, szef tzw. Rady Państwa PRL?
Nad uroczystościami zwołanymi przez komunistów na Wawelu unosiła się atmosfera zawieszonego kilka tygodni wcześniej stanu wojennego. Polaków niespecjalnie cieszył zainscenizowany wjazd Jana III do Krakowa, ani dzwon „Zygmunta” bijący, gdy Jaruzelski i Jabłoński składali kwiaty w krypcie św. Leonarda.
Wielu przyciągnęła cieszyła wystawa poświęcona Wiktorii Wiedeńskiej, zorganizowana w szesnastu salach na Wawelu. Natomiast tylko nieliczni mogli cieszyć oczy ekspozycją w Watykanie, otwartą osobiście przez Jana Pawła II. Pokazano na niej m.in. słynny list Jana III do papieża Innocentego, zaczynający się od słów: „Venimus, vidimus, Deus vicit!” („Przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył!”). Ten sam, którego wręczenie przez Jana III wysłannikowi papieża z wiadomością o zwycięstwie, uwiecznił Matejko.
Wojciech Dudkiewicz
wdd@onet.eu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz