Jest wigilia Wigilii Bożego Narodzenia 1973 r., ludzie są zajęci przygotowaniem do Świąt. Tymczasem w telewizorze słychać żywą muzykę i widać jeźdźców. To początek „Czarnych chmur”, jednego z kultowych seriali z czasów PRL.
Każdy serial był wtedy wydarzeniem i tematem rozmów. Tym bardziej polski i spod znaku płaszcza i szpady, z popularnymi aktorami, a reżyserowany przez Andrzeja Konica, twórcę przebojowego „Klossa”. Zupełna nowość, nic dziwnego, że wielu na lata zapadł w pamięć i chcieli go oglądać ponownie, potem trzeci, piaty raz.
– Różnie można patrzeć na serial po czterdziestu latach, ale na pewno nie wyrzeknę się go. Mojej roli, pewnie nie dałoby się zgrać inaczej. Dziś zagrałbym podobnie – mówi Rayzacher. – Inna rzecz, że grałem przeciwnika. Wszyscy kochali „naszych”, a nienawidzili elektorskich, takich jak ja.
Dowgird i Knothe walczą współcześnie w Rytwinach |
Jedna z opowieści towarzyszących serialowi. Rzecz dzieje się w warszawskich kabarecie w latach 70. Artyści wystukują rytm kopyt końskich, równocześnie nucąc motyw przewodni z telewizyjnego serialu. Widownia chichocze. Nagle ze sceny pada okrzyk „Kacper, konie!” i widzowie wybuchają śmiechem. Wszyscy wiedzą, jaki serial jest obiektem drwin. Wielu zapamiętało z niego ciągłe pościgi, ucieczki na koniach i pojedynki na szable. A wszystko na historycznym tle.
– Po modyfikacji niektórych zdarzeń, opowieść jest bardziej filmowa niż historyczna. Ale opiekunem filmu był prof. Henryk Samsonowicz, nie przypuszczam, żeby dopuścił do jakichś fałszerstw. Dopuścił do opowieści z historią w tle – tłumaczy Maciej Rayzacher.
Akcja serialu rozgrywała się w XVII wieku, jej kanwą są losy pułkownika Krystiana Kalksteina-Stolińskiego, a tłem historycznym odrywanie się Prus Książęcych od słabnącej Rzeczpospolitej. Po sekularyzacji państwa zakonnego i złożeniu hołdu królowi polskiemu pozostawały one w lennej zależności od Rzeczypospolitej tylko do czasu. W XVII w. ziemie te wpadły w ręce elektora Brandenburgi. Kalkstein-Stoliński stanął na czele opozycji przeciwko elektorowi i w 1670 r. musiał uciekać z Prus do Polski. Tu, w Warszawie, na rozkaz elektora został porwany i mimo wstawiennictwa króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego – stracony w 1672 r. w Kłajpedzie.
Wiadomo kto |
Inaczej mówiąc, to nie Dowgird (w tej roli Leonard Pietraszak) wraz z wiernym wachmistrzem, wspomnianym Kacprem (Ryszard Pietruski) przez istotną część serialu uciekają z Lecka do Warszawy przed rajtarami kapitana Knothe i dragonami rotmistrza Zaremby (Stanisław Niwiński) – osobistego wroga Dowgirda, zakochując się po drodze, odpowiednio w Annie Ostrowskiej (Elżbieta Starostecka) i Magdzie (Anna Seniuk).
Wierny Kacper i wierna Magda |
– Warszawę „zagrała” przepiękna lubelska Starówka. Tam również było bardzo dużo zdjęć – zaznacza Leonard „Dowgird” Pietraszak. – Starówka w Lublinie jest autentyczna i nigdy nie była zniszczona, dlatego właśnie została wybrana do filmu. Nie mogliśmy kręcić w Warszawie, bo wszyscy wiemy, jak bardzo nowe jest tu Stare Miasto.
We wrześniu w Rytwinach odbył się rocznicowy benefis. Jak mówiono, serial kończy wkrótce 40 lat, a więc wkracza w dojrzałość. Imprezę współorganizował ks. Wiesław Kowalewski, dyrektor miejscowej Pustelni Złotego Lasu, który od lat jest fanem serialu. Z gromadził rekwizyty z planu i stworzył w refektarzu muzeum „Czarnych chmur”. – Ks. Kowalewski jest niesamowity, odprawił Mszę św. w intencji zmarłych twórców serialu, zorganizował koncert. A Muzeum po prostu zatyka. Czego tam ksiądz nie zgromadził! – zachwyca się Maciej Rayzacher.
– Mamy świeczniki, kosę, fotel z filmu, kielichy, puchary, obrazy, fotografie. Odtwarzamy także część rekwizytów, jak choćby wóz poczty elektorskiej – zaznacza ks. Kowalewski. – Od lat myślałem, jak wrócić do tamtych chwil, gdy leżąca w ruinie Pustelnia stała się scenerią do wielu scen słynnego serialu.
Kpt. Knothe |
Dla antropologa kultury najciekawsze są te artefakty, które mają znaczenie symboliczne. W serialu jest nim tajemnicza czarna sakwa, której zawartość może skompromitować brutalnego grafa von Hollsteina (Janusz Zakrzeński) i podstępnego margrabiego von Ansbacha (Edmund Fetting).
Obsada w ogóle była wymarzona. Znani, uznani aktorzy i tacy, którzy dopiero później stali się znani. Przez parę sekund na ekranie pokazało się dwoje debiutantów. Bogusław Linda, dziś wzięty aktor i reżyser – grał halabardnika w warszawskim Barbakanie, a Krystyna Janda, dziś właścicielka warszawskiego Teatru Polonia – chłopkę tańczącą na weselu.
– Specjalnie się do tego nie przyznają. Ale gdzieś trzeba debiutować – mówi aktor proszący o anonimowość. – Ale proszę ich o to nie pytać, bo raczej nie chcą o tym pamiętać. Ja przyznaję się chętnie, bo serial był nowym doświadczeniem. Nieczęsto można w Polsce zagrać w filmie płaszcza i szpady. A to był taki serial, choć był też ciut za długi.
Maciej Rayzacher sporo się najeździł po planie na koniu, wszak dowodził rajtarami goniącymi Dowgirda. – Jazdę konną ćwiczyliśmy przez dwa miesiące w wojskowej stadninie na dzisiejszej ul. Kozielskiej, w Klubie Jeździeckim Legii – opowiada. Przydało mu się to także w życiu, gdy związał się z antykomunistyczną opozycją i musiał zmienić zawód. – Gdy władze zadbały o to, żebym nie pracował jako aktor, zostałem wychowawcą w domu małego dziecka i zajmowałem się dziećmi autystycznymi i niewidomymi. Dzięki „Czarnym chmurom” mogłem prowadzić zajęciach hipoterapii. I właśnie wtedy – a nie w czasie kręcenia serialu – po raz pierwszy spadłem z konia.
Wojciech Dudkiewicz
wdd@onet.eu
Potomek pułkownika
Tło historyczne serialu zostało wzbogacone w nieoczekiwany sposób. Oficjalnie scenarzystami byli Ryszard Pietruski i Antoni Guziński, …historyk-amator. Przed kilkoma laty, pojawiła się wersja, że prawdziwym autorem scenariusza „Czarnych chmur” był osławiony Ludwik Kalkstein-Stoliński, potomek pułkownika Krystiana Kalksteina-Stolińskiego. Ten dawny akowiec, którzy przeszedł na drugą stronę i został agentem Gestapo, zadenuncjował wielką grupy wywiadowców AK i doprowadził do aresztowania generała „Grota” Roweckiego na warszawskiej Ochocie.
Kalkstein, działając pod zmienionym nazwiskiem, był po wojnie dziennikarzem i literatem. I to on, po wyjściu z więzienia (siedział w latach 1953-1965 za denuncjacje i współpracę z gestapo) mógł napisać ten scenariusz. Natomiast Pietruski, oraz nikomu nieznany Guziński, podpisali go swoimi nazwiskami; nazwisko Kalksteina nie mogło się znaleźć w napisach serialu.
– Znam tę wersję, ale według moich informacji: Kalksteina napisał nowelę, czy opowiadanie o swoim przodku, a to posłużyło do napisania scenariusza – tłumaczy Maciej Rayzacher. Jak było naprawdę, może już nigdy się nie dowiemy. Kalkstein, Pietruski i Konic nie żyją, Guziński mieszkający zagranicą, twierdził kilka lat temu, że to wyłącznie on, a nie Kalkstein, czy Pietruski, był autorem scenariusza.
Kalkstein, działając pod zmienionym nazwiskiem, był po wojnie dziennikarzem i literatem. I to on, po wyjściu z więzienia (siedział w latach 1953-1965 za denuncjacje i współpracę z gestapo) mógł napisać ten scenariusz. Natomiast Pietruski, oraz nikomu nieznany Guziński, podpisali go swoimi nazwiskami; nazwisko Kalksteina nie mogło się znaleźć w napisach serialu.
– Znam tę wersję, ale według moich informacji: Kalksteina napisał nowelę, czy opowiadanie o swoim przodku, a to posłużyło do napisania scenariusza – tłumaczy Maciej Rayzacher. Jak było naprawdę, może już nigdy się nie dowiemy. Kalkstein, Pietruski i Konic nie żyją, Guziński mieszkający zagranicą, twierdził kilka lat temu, że to wyłącznie on, a nie Kalkstein, czy Pietruski, był autorem scenariusza.
wdd@onet.eu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz