czwartek, 27 stycznia 2011

DZIADEK SZEDŁ, IDZIE WNUK


JUŻ PO RAZ 300. WYRUSZY Z WARSZAWY NA JASNĄ GÓRĘ PIELGRZYMKA PAULIŃSKA. PRZEZ TRZY WIEKI TYLKO RAZ NIE DOTARŁA. W 1792, GDY W NIEWYJAŚNIONYCH OKOLICZNOŚCIACH, WYMORDOWANO WSZYSTKICH PĄTNIKÓW. 




W Warszawskiej Pielgrzymce Pieszej w ostatnich latach biorą udział przede wszystkim mieszkańcy Warszawy i Mazowsza. Ale nie zawsze tak było. Choć jeszcze u schyłku PRL była to jedyna pielgrzymka wychodząca ze stolicy, powiedzenie „Warszawa idzie” na widok idącej WPP było tylko częściowo prawdziwe. 
Tu, do stolicy, się przyjeżdżało i stąd szło do Częstochowy. To była zawsze pielgrzymka-matka. Potem rozeszła się po diecezjach, parafiach i stanach. Jednak wciąż należy, obok pielgrzymek z Tarnowa i Krakowa, do najliczniejszych. Przewiduje się, że całą trasę przejdzie w tym roku, jak w ubiegłym, 8-9 tys. osób.

Jak pokazują badania socjologiczne, pielgrzymki są bardzo istotnym elementem polskiej pobożności. Decyzję o udziale w nich ludzie podejmowali i podejmują z rozmaitych pobudek. Jedni, by błagać o łaski, inni z wdzięczności za nie, jeszcze inni w ramach pokuty za grzechy. Z tego powodu pielgrzymki mogły mieć różny charakter: pokutny, wotywny, błagalny czy też dziękczynny. Te intencje obowiązują do dziś. 

Andrzej Datko, socjolog religii z Uniwersytetu Jagiellońskiego, podkreśla, że pielgrzymka jest dla ludzi przede wszystkim spotkaniem z Bogiem, ale również okazją do oderwania się od codziennego świata i szansą na kontemplację. A ponadto środkiem psychoterapeutycznym i sposobem na odreagowanie psychiczne. Wszystko to powoduje, że na Jasną Górę co roku dociera pieszo ponad 100 tys. osób. 

Jak wynika ze wspomnień pątników, w wielu dokonuje się przemiana. Wszak pielgrzymka to nie tylko wędrowanie po drogach i bezdrożach: także wędrówka w głąb siebie. Człowiek zaczyna inaczej patrzeć na swoje życie. Uzmysłowia sobie, co tak naprawdę jest ważne, najważniejsze. 
O. Albert Oksiędzki, przeor warszawskiego klasztoru paulinów, kierownik WPP, uczestniczy w warszawskiej pielgrzymce od 1980 r. i wie, jak jest dynamiczna, jak zmienia się wraz z wydarzeniami w Kościele i w Polsce. Inna była w czasie karnawału Solidarności w 1981 r., a inna rok później, po jej zdławieniu. Inna w końcu lat 80. jeszcze w PRL, a inna np. w 1991 r., już w III RP. O. Oksiędzki doskonale pamięta przygnębienie w 1982 r., gdy po okresie uniesienia trwał w Polsce stan wojenny. Pamięta, jak była poważna i patriotyczna. 



– Paulini próbowali utrzymać charakter religijny pielgrzymki, ale przekaz patriotyczny, wolnościowy, narzucał się sam. Powiewały flagi Solidarności, a przy wejściu na Jasną Górę pojawiły się transparenty nawiązujące do ówczesnych wydarzeń – wspomina. 

Właśnie wtedy przeszedł całą trasę Janusz Rosikoń, współautor, obok Grzegorza Górnego, albumu „300 lat wytrwałości. Warszawska Pielgrzymka Piesza 1711–2011”, który wiele razy uczestniczył w niej na poszczególnych odcinkach jako fotograf. 
– Tamta pielgrzymka była szczególna: pokutna, ale też z akcentami antykomunistycznymi. Taki był czas: stan wojenny, wielkie zagubienie ludzi. Jednak te polityczne akcenty nie przesądzały o istocie pielgrzymki – mówi. 
W pielgrzymce, jak podkreśla Rosikoń, najważniejsi są dla niego ludzie, spokój, z jakim znoszą trudy, deszcze, niewygodę, a także gościnność mieszkańców miejsc, przez które się przechodzi. 
– Wtedy, w 1982 r. , ludzie się nie bali, choć filmowano nas z ukrycia, a nawet z krążącego nad nami helikoptera. I nas, pątników, i osoby nas przyjmujące, okazujące gościnność i radość, że idziemy, obowiązywało wezwanie Jana Pawła II: „nie lękajcie się” – mówi Janusz Rosikoń. 

Jest początek XVIII w.: w Polsce trwają walki wewnętrzne, obce interwencje, plądrowane są miasta i wsie. Na kraj spada sroga zima, a po niej klęska nieurodzaju i głód. A zaraz potem epidemia dżumy, z powodu której wymiera jedna trzecia ludności Polski. W warszawskim klasztorze paulinów narodziła się wówczas myśl, by udać się z pielgrzymką do Częstochowy – klasztor jasnogórski słynął w tym czasie w całej Polsce jako miejsce, które omijały zarazy, i uprosić Matkę Bożą o odwrócenie epidemii od stolicy. 
W lipcu 1711 r. w pieszą pielgrzymkę pokutno-przebłagalną udało się dwudziestu pątników. Na Jasnej Górze pielgrzymi z Warszawy ślubowali, że co roku przybywać będą przed oblicze Matki Bożej Częstochowskiej. Tamte śluby – jak powtarzają pątnicy – obowiązują do dziś. 

Do dziś na Jasnej Górze przechowywana jest srebrna tablica – wotum mieszkańców Warszawy, złożone przed 300 laty przez pierwszych pielgrzymów, z prośbą o oddalenie szalejącej dżumy. Tablica ukazuje Ducha św., niżej Madonnę Jasnogórską i świętych. Pod spodem wkomponowano makietę kościoła św. Ducha, modlących się wiernych i leżące zwłoki zadżumionych mieszczan. Ramkę napisów wieńczy u góry herb Bractwa Pięciorańskiego, inicjatora i pierwszego organizatora pielgrzymki: serce, dwie przebite dłonie i dwie stopy, a u dołu jako herb Warszawy leżąca Syrena z mieczem. 
Tegoroczny jubileusz też zostanie zaznaczony srebrną tablicą, która zostanie umieszczona w kaplicy Matki Boskiej na Jasnej Górze, jako wotum dziękczynne za te 300 lat. Stanie się tak na wzór zdarzeń i tablicy wotywnej sprzed trzech wieków.



Na Jasną Górę z Warszawy wędrowano nawet w czasie konferencji barskiej, insurekcji kościuszkowskiej czy rozbiorów Polski, w czasie wojen i powstań. Ze zgodą władz lub bez tej zgody. Mimo iż w czasie zaborów, wojny, a także w latach PRL, w różnym stopniu i na różne sposoby odbywanie pielgrzymek utrudniano. Tysiącami uczestników lub niewielkimi grupkami, jak w 1944 r. 

I podczas powstania warszawskiego znaleźli się pątnicy, którzy postanowili do Częstochowy powędrować. Ponieważ stolica znajdowała się w ogniu walk, część z nich wyruszyła z podwarszawskiego Tarczyna, część z Lasu Sękocińskiego. Chodził o uratowanie nieprzerwanej ciągłości tradycji. Ludzie mieli poczucie, że stanie się coś złego, jeśli ślubowanie złożone przez ich przodków nie zostanie wypełnione. 


Tylko raz pielgrzymka nie dotarła do Częstochowy. Wydarzenia z 1792 r., są najtragiczniejsze i, jak przyznaje Grzegorz Górny, współautor wspomnianego albumu, stanowią największą zagadkę w historii pielgrzymki. Gdy pątnicy szli polną drogą z Woli Mokrzyckiej w stronę Częstochowy, zostali otoczeni przez wojsko i wymordowani. 
– Do dziś nie ma pewności, czy zrobiło to wojsko pruskie, czy rosyjskie. W tamtym rejonie operowały wtedy obie armie – podkreśla Górny. Nie wiadomo, czy zagadka zostanie rozwikłana. – Z życiem nie uszedł żaden z pielgrzymów, który mógł zidentyfikować sprawców. Wiadomości o masowym mordzie przetrwały jedynie dzięki relacjom rodzin zabitych. 
Kto dziś, zamiast na wywczasy nad Bałtykiem, czy Adriatykiem, wyrusza na kilku-, kilkunastodniową mordęgę? Idą wszyscy: małe dzieci z rodzicami, przedszkolaki, uczniowie, całe rodziny i osoby starsze. Pielgrzymują bezdomni, profesorowie, szefowie firm, ministrowie i posłowie. – Ludzie wyjeżdżają nad morze, w góry, a my pielgrzymujemy – mówi uczestniczka kilku pielgrzymek. – Co roku z nowymi intencjami, z podziękowaniami i prośbami. 
Pielgrzymom idącym do Częstochowy towarzyszą pielgrzymi duchowi. Ci, którzy z różnych powodów – zdrowotnych, czasowych, bo np. nie mogli dostać urlopów – nie mogli pójść, gromadzą się na mszach św., konferencjach, modlitwach różańcowych w warszawskim paulińskim kościele Świętego Ducha.

Z warszawskiej pielgrzymki, jak pewnie jak z każdej innej, różni ludzie pamiętają co innego. Ale w ich wspomnieniach jest też dużo wspólnego. Szczególnie na temat trudów samego wędrowania. 

Wielu pielgrzymów – szczególnie ci, którzy wędrują po raz pierwszy – po przejściu kolejnego dnia myśli, że następnego już nie będzie. W każdym razie dla nich. Bolą nogi, stawy, coś strzyka w kręgosłupie. A jednak nazajutrz zdaje im się, że wstępują w nich nowe siły, wstają i idą. 



Wielu z tych, którzy zakosztowali pielgrzymki raz i drugi, nie wyobraża sobie bez niej lata. – Ale jest w tym coś więcej, niż tylko przyzwyczajenie, sposób spędzania wakacji. To zbyt meczący, niewygodny sposób: wstaje się przecież o czwartej rano, idzie przez cały dzień. To nie są wczasy – tłumaczy o. Albert Oksiędzki. – Często mówią mi wprost: gdybyśmy chcieli się rozerwać, to nie tu, w Warszawie mamy więcej możliwości. To pokazuje, jaki łaska pielgrzymki ma wpływ na życie.


Najstarsza notatka dotycząca liczby pielgrzymów pochodzi z 1823 r. i wykazuje liczbę 250 osób. Najwięcej pielgrzymów – ponad 60 tys. szło w 1991 r., gdy pielgrzymka zbiegła się ze Światowym Spotkaniem Młodych, na które przybył papież Jan Paweł II. W ostatnich latach liczba pątników WPP oscyluje wokół 8–9 tysięcy. Wśród czterech innych pielgrzymek pieszych, wyruszających co rok ze stolicy, najbardziej jest znana pielgrzymka akademicka, która w tym roku wyrusza po raz 31. W sumie trasę z Warszawy do Częstochowy pokonuje pieszo ok. 15 tys. osób. 
Tegoroczna, jubileuszowa Warszawska Pielgrzymka Piesza wyjdzie tradycyjnie ze stołecznego kościoła Świętego Ducha 6 sierpnia i dotrze na Jasną Górę po 9 dniach, po przejściu prawie 250 km. Rekordzistami pod względem przebytych kilometrów od lat jest grupa kaszubska, która wyrusza z Helu i w 19 dni pokonuje aż 640 km.

Warszawska pielgrzymka mogłaby trwać krócej, albo dłużej, ale nieprzypadkowo trwa zawsze dziewięć dni. Zorganizowana na wzór nowenny sama ma być szczególna formą modlitwy i manifestacją wiary. Ale ma też inne wymiary: także społeczny, wspólnotowy, integracyjny i patriotyczny.
Z Warszawy pątnicy pójdą w kilku kolumnach, w grupach, tzw. zasadniczych, młodzieżowych i rodzinnych. Będą wśród nich tacy, którzy chodzą od wielu lat, niekiedy całymi rodzinami i to rodzinami wielopokoleniowymi. Dziadek szedł, to teraz idzie syn, wnuk i prawnuk. Będą szli także obcokrajowcy, najwięcej z Europy Środkowej. m.in: Serbowie, Ukraińcy i Węgrzy, a także Polonia. 
We wrześniu, ci, którzy pójdą po raz 25 lub 50 (będzie ich, jak obliczają organizatorzy, 70–80), otrzymają pamiątkowe dyplomy. Absolutną rekordzistką, choć nie o rekordy w pielgrzymce chodzi, jest Władysława Bołożuk. W tym roku pójdzie w pielgrzymce już po raz... 64.


Wojciech Dudkiewicz
wdd@onet.eu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz