Tego, że powstanie film o katastrofie pod Smoleńskiem, możemy być PRAWIE pewni. Znany jest reżyser, scenarzysta, producent. Ale kto w nim wystąpi, nie wiadomo. Część osób odmówiło zaangażowania w projekt.
Niestety. Aktor zwierzył się jednak jednemu z portali, że nie zagra w nim, bo nie jest zwolennikiem PiS i nie chce pomagać w „nakreślaniu bzdurnych przekonań”. – To, co oni uznają, czyli że w Smoleńsku doszło do zamachu, jest bzdurą. Nie będę brał udziału w rzeczy, która przypuszczalnie będzie szła w tym kierunku – powiedział.
Skoro aktor zdecydował się na użycie mocnych słów, reżyser musiał poszukać sobie innego kandydata na bohatera.– Sprawa jest skomplikowana i nieprawdopodobna – zaznacza Marcin Wolski, scenarzysta filmu. – Jest potworny nacisk środowiska. Wielu ludzi, zwłaszcza, że Antoni jest firmą, i jemu się nie odmawia, jednak odmawia zagrania. A przecież aktor jest od grania. Udział w filmie nie powoduje opowiedzenia się po którejś ze stron. Gdy gra Stalina, nie musi podzielać poglądów pierwowzoru. Aktor, który gra śp. prezydenta, mógł przecież głosować na Tuska. Mamy, paradoksalnie, odwrotną sytuację niż w stanie wojennym, gdy trwał bojkot aktorów. Gdy władze konicznie chciały zrobić np. film o Sikorskim, musiały zatrudniać aktorów m.in. z Bułgarii.
Twórcy filmu spotykają się z odmowami, których może nie należy bagatelizować, bo pokazują, że dzieje się coś niepokojącego w środowisku filmowym. Ale, jak mówi producent filmu Maciej Pawlicki, nie jest to zjawisko jednostronne, bo zainteresowanie projektem jest ogromne, i od strony odbiorców, i twórców. Jest długa lista aktorów, którzy zabiegają o to, żeby nie pominięto ich w castingach. Że trwają zabiegi, żeby w tym projekcie wziąć udział. Ludzie poczytują sobie to za zaszczyt.
– Ewa to dziennikarka nieokreślonej stacji telewizyjnej. Staram, się, żeby postaci fikcyjne w filmie były syntetyczne – zaznacza scenarzysta filmu, znany i popularny pisarz Marcin Wolski. Mogą mieć cechy postaci rzeczywistych, ale Wolski nie chciałby, żeby Ewa było utożsamiana np. z Ewą Stankiewicz. Tym bardziej, że pokazane są jej uwikłania i problemy osobiste – mówi Marcin Wolski. W tej postaci można doszukiwać się pewnych cech innych znanych reporterek, także Anity Gargas, Joanny Lichockiej, czy Marii Dłużewskiej, walczących o prawdę o katastrofie smoleńskiej.
Film najpewniej rozpocznie się od samej katastrofy i katastrofą zakończy. Zgodnie z instrukcją Alfreda Hitchcocka zacznie się więc od trzęsienia ziemi, a potem napięcie będzie rosło w miarę próby rekonstrukcji wydarzeń i wyjaśnienia, co się właściwie stało przed katastrofą. Możliwe, ze jedna z pierwszych scen będzie spotkanie Ewy z prezydentem Kaczyńskim.
Film ma nie być tylko o katastrofie, także o wydarzeniach które ją poprzedziły, a zdaniem reżysera, do niej doprowadziły. Chodzi przede wszystkim o dwie wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Gruzji w 2008 r. Pierwsza w czasie ataku rosyjskiego na Gruzje, druga, gdy prezydent Kaczyński przyleciał na obchody kolejnej rocznicy rewolucji róż i został ostrzelany konwój, w którym jechał. Polskie władze zbagatelizowały sprawę, a ówczesny marszałek Sejmu Komorowski ironizował sobie, że „jaki prezydent, taki zamach”.
– To psychologicznie bardzo ważne wydarzenie – twierdzi reżyser. – Ci, którzy chcieli się pozbyć polskiego prezydenta dostali wyraźny sygnał, że polskie władze specjalnie się tym nie przejmą.
Bohaterem zbiorowym filmu mają być nie tylko ofiary katastrofy, ale społeczeństwo i jego reakcja na to, co się zdarzyło. Marcin Wolski był pod Pałacem Prezydenckim 2-3 godziny po katastrofie, gdy ludzie się dopiero schodzili. Przyjechał bez kwiatów i znicza. Pod pałacem było pustawo, ale gdy poszedł szukać kwiatów i znicza na nowe miasto, i wrócił z nimi, nie mógł się już przecisnąć. Widział początek tej lawiny. I choć bywał tam potem wielokrotnie, najsilniej pamięta pierwszy moment i pierwsze dni.
– Gdy przybyła trumna z ciałem prezydenta i poszedłem złożyć mu hołd prezydentowi, zobaczyłem, że w kolejce przepisywano mój wiersz „Na śmierć prezydenta”. To chyba najbardziej wzruszająca rzecz, jaka mogła spotkać autora – mówi. Pomysł na film ewoluował m.in. z tego powodu, że pojawiło się i nadal pojawia sporo nowych faktów. Zaczął się też zmieniać klimat społeczny wokół sprawy wyjaśniania katastrofy. Ludzie na nowo sprawą zaczęli się interesować. W pierwszym zamyśle film miał opowiadać historię szukania prawdy z tragedia w tle, a teraz staje się opowieścią o tragedii, o której szuka się prawdy. Samo przygotowanie się do filmu, byłoby niezłym tematem na film.
Fot. Marcin Żegliński |
Smoleńsk wydaje się być tematem niewygodnym przynajmniej dla części środowiska aktorskiego. A reżyser, który zaczął się spotykać z odmowami przy kompletowaniu ekipy, ze zdumieniem dostrzegł, że ludzi owładnął paraliż, strach, widać, że boją się nie tylko ostracyzmu towarzyskiego. – Nie pamiętam takich rzeczy od czasów PRL. To kolejne deja vu tamtej epoki z którym się spotykam. Coś się stało z nami, coś się stało z Polską. A przecież wszyscy twierdzą, że żyjemy w wolnym kraju, w którym każdy podejmuje decyzje zgodnie z własnym sumieniem – twierdzi.
– Niektórzy nie chcą brać udziału w filmie z powodu radykalizacji poglądów, niechęci do strony przeciwnej, ale znam przypadki, że ludzie po prostu się boją – mówi producent Maciej Pawlicki. – Obawiają się, jaki to będzie miało wpływ na ich życie zawodowe. Czy to nie byłaby ich ostatnia praca na kolejne lata, gdyby strach panujący w środowisku, tych, którzy inwestują pieniądze w filmy, okazałby się najważniejszy.
Aktorzy mają prawo odmówić udziału w czymś, co ich zdaniem nie jest zgodne z ich wyborami życiowymi. Matka Pawlickiego była aktorką, brała udział w bojkocie aktorskim w stanie wojennym. Tylko że sytuacja wygląda na dokładnie odwrotną. – Wtedy bojkot był przejawem wolności i odwagi w totalitarnym systemie, a ten bojkot, jeśli można o nim mówić, jest objawem zniewolenia, strachu i oportunizmu. To karykatura tamtego – mówi Pawlicki.
Ważniejszym od odmów problemem filmu są pieniądze. Tzw. terminarz produkcyjny jest ambitny. – Chcielibyśmy, żeby zdjęcia rozpoczęły się wiosną przyszłego roku, a premiera odbyła się wiosna 2014 r., czyli za półtora roku – mówi producent filmu Maciej Pawlicki. – Przy dużym, realizowanym z rozmachem projekcie, to mało czasu, zwłaszcza, że dopiero teraz możemy ruszać w poszukiwaniu finansowania.
Inna sprawa, że wokół filmu stworzyła się atmosfera, jakby on miał coś zmienić, przesadzić, wyjaśnić przebieg katastrofy. A to już przesada. – To nic złego, gdyby sztuka miała ambicje zmieniać rzeczywistość, czy raczej nasz ogląd rzeczywistości. Jeżeli film w ogóle jest w stanie uświadomić ludziom nieświadomym jakieś fakty, procesy, które zaszły, a oni ich nie zauważyli, nie byli w stanie tego zrobić, to niczego piękniejszego jego twórcy nie mogą oczekiwać! Ten film ma takie ambicje.
Krauze, Pawlicki i Wolski nie chcieliby, żeby film był wyłącznie dla tych, którzy są przekonani, co się w Smoleńsku wydarzyło, lecz żeby był poszukiwaniem prawdy. – Chcielibyśmy, żeby był otwarty na tę publiczność, która chce poznać prawdę, a nie jest pewna, co się wydarzyło – zaznacza Pawlicki. – Na tych, którzy mówią: nie wiem, ale chcę wiedzieć.
Wojciech Dudkiewicz
wdd@onet.eu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz