sobota, 19 listopada 2011

KWESTIA WIARYGODNOŚCI


NA PÓŁ ROKU WIĘZIENIA W ZAWIESZENIU SKAZAŁ SĄD W RADOMIU ANDRZEJA SOBIERAJA, PIERWSZEGO, HISTORYCZNEGO SZEFA TAMTEJSZEJ SOLIDARNOŚCI. POWÓD: UJAWNIENIE KONTAKTÓW Z BEZPIEKĄ ZNANEGO RADOMSKIEGO ADWOKATA.


Powód: ujawnienie przez Sobieraja kontaktów z komunistyczną bezpieką znanego radomskiego adwokata. Opis kontaktów znalazł się w dokumencie udostępnionym Andrzejowi Sobierajowi przez IPN, którego kopia znalazła się w wydanej trzy lata temu książce Sobieraja „Radomska droga do wolności 1980–1984”. Wynika z niego wprost, że mecenas Zbigniew Orzeł – broniący na początku lat 80. Sobieraja – co najmniej kontaktował się z funkcjonariuszami SB. Adwokat, kwestionujący prawdziwość dokumentu, poczuł się pomówiony przez byłego szefa „S” i złożył w sądzie najpierw pozew, a potem prywatny akt oskarżenia.


Wyrok, który wydał Sąd Okręgowy w Radomiu w końcu października, choć prawomocny, nie kończy jednak sprawy, bo Andrzej Sobieraj nie zamierza się poddawać. Sprawą zainteresowała się Helsińska Fundacja Praw Człowieka, o wgląd w dokumenty poprosili też Zbigniew i Zofia Romaszewscy, przez lata prowadzący biuro interwencji Solidarności.
Życiorysem Andrzeja Sobieraja z lat 80. dałoby się obdzielić kilka osób. Po sierpniu 1980 r. był szefem najpierw Międzyzakładowej Komisji Założycielskiej „S” Ziemia Radomska, potem szefem Zarządu Regionu, członkiem pierwszych władz krajowych „S”: KKP, a potem KK, delegatem na pierwszy krajowy zjazd związku. Działał także w KPN i Komitecie Obrony Więzionych za Przekonania, był inicjatorem budowy pomnika represjonowanych w czerwcu 1976 r.

W stanie  wojennym był internowany, został zwolniony jako jeden z ostatnich, w końcu 1982 r. Pół roku później znów trafił do więzienia – za zorganizowanie manifestacji trzeciomajowej. Właśnie to ostatnie wydarzenie spowodowało, że zetknął się z mecenasem Zbigniewem Orłem. Adwokata znalazła żona Sobieraja.
– Do procesu w końcu nie doszło, wyszedłem z aresztu na mocy amnestii – mówi Sobieraj. Ale znajomość z Orłem pozostała na lata, przetrwała nawet wieloletnią (1983–1989) emigrację działacza. – Byliśmy dobrymi znajomymi, przeszliśmy nawet na ty.
Gdy kilka lat temu Sobieraj zaczął pisać książkę, uznając, że historia radomskiej „S” to nadal biała plama, szło mu to dość opornie.
– Nie jestem literatem, poza tym czekałem na dokumenty IPN – mówi. Gdy już je otrzymał, nie mógł uwierzyć własnym oczom: wśród agentów bezpieki byli jego koledzy z „S” i KPN.
– Archiwa pokazały ludzi, którzy byli blisko mnie, którym wierzyłem i ufałem, a którzy w świetle tych dokumentów okazali się zwykłymi donosicielami – mówił lokalnej gazecie. Które z odtajnionych nazwisk agentów najbardziej go zabolało? Pewnie Marka Cz., czyli TW Wiktor, Ewy S. – TW Karol, Zbigniewa M.

– TW Marek, związanych z regionalną opozycją antykomunistyczną. Sobieraj próbował z nimi rozmawiać.
– Nikt z nich nie był tym zainteresowany, wypierali się tego, co znajdowało się w aktach – mówi. Wśród osób, na których zawiódł się najbardziej, nie wymienił Zbigniewa Orła. – Wśród dokumentów nie było informacji o jego zadekretowanej współpracy z SB – mówi Sobieraj. W książce opublikował dokument dotyczący Orła bez żadnych komentarzy.
Raport z maja 1983 r., podpisany przez ppłk. Kazimierza Rojewskiego, szefa wydziału śledczego radomskiej SB i jego zastępcę mjr. Tadeusza Jamrozika, zawiera opis świadczący o koleżeńskich relacjach Orła z Rojewskim. Ale ważniejsze jest, że mecenas Orzeł miał – według raportu – informować kolegę esbeka o sytuacji procesowej swojego klienta Sobieraja.

Mecenas sam miał wystąpić z inicjatywą spotkania z Rojewskim. „Oświadczył [też], że ze sprawy Sobieraja nie będzie robił sprawy politycznej, gdyż się tym nie zajmuje, a zagadnienia prawne będzie podnosił w takich rozmiarach, w jakich są niedoróbki w prowadzonym śledztwie” – odnotował w raporcie ppłk Rojewski.
– Poszedł do esbeków i powiedział, że mają za mało materiałów, żeby mnie wsadzić! Zapewniał, że nie zrobi z tego sprawy politycznej. Ujawnił w ten sposób linię mojej obrony! Posłużyło to SB do zintensyfikowania działań przeciwko mnie – denerwuje się Andrzej Sobieraj.
Jak wynika z raportu, Orzeł miał dokonać również, na użytek SB, oceny pracy swoich kolegów adwokatów, zwracając uwagę np., że jeden z nich może zrobić z innego procesu sprawę polityczną. Na zakończenie rozmowy poprosił esbeka, żeby informację o spotkaniu zachował w tajemnicy. „Przed palestrą radomską takiego spotkania między nami nie było” – miał zaznaczyć. Rozmowa, w której uczestniczył też mjr Jamrozik, była, jak podsumowali esbecy, „szczera i potrzebna”.


Opublikowanie dokumentu mecenas uznał za pomówienie. Wystąpił najpierw o… milion zł odszkodowania (jak ogłosił w radomskiej „Wyborczej” na tyle szacuje swoją godność), potem podzielił przez 20, wreszcie zrezygnował i wniósł prywatny akt oskarżenia. Podstawą miał być osławiony art. 212 kodeksu karnego, dający możliwość karania więzieniem za zniesławienie.
W marcu ub.r. Sąd Rejonowy w Radomiu uniewinnił Sobieraja – niezależnie od tego czy dokument przekazany przez IPN jest prawdziwy, czy nie, Sobieraj miał prawo sądzić, iż jest prawdziwy, nie można też udowodnić mu, że działał z zamiarem pomówienia mecenasa – uznał sąd.
Po odwołaniu Orła, sąd wyższej instancji zwrócił sprawę do ponownego rozpatrzenia. W maju br. radomski SR już skorzystał z możliwości karania więzieniem za zniesławienie. Sobieraja skazano na pół roku więzienia w zawieszeniu na pięć lat, obciążając go też 2 tys. zł kosztów procesowych. Zdaniem sądu Sobieraj rzeczywiście naraził Orła na utratę zaufania potrzebnego do wykonywania zawodu adwokata. A zrobił to, publikując raport SB bez uprzedniej weryfikacji jego prawdziwości i nie wykazując się przy pisaniu książki „dbałością historyczną adekwatną do rangi publikacji”.

– Jak miałem zweryfikować ten dokument? Otrzymałem go z IPN. Pytałem Orła o sprawę, nie chciał o tym rozmawiać – twierdzi Sobieraj. Gdy otrzymał raport z IPN, zadzwonił do Orła. – Mówię: Zbyszek, paskudnie się wobec mnie zachowałeś. A on do mnie: „s…” i rzucił słuchawką. Potem jednak jeszcze dzwonił i wyciągał ode mnie, jakimi dysponuję informacjami.
Po tym, gdy Sobieraj odwołał się od wyroku, zarzucając sądowi błędy proceduralne i brak bezstronności, rozpatrujący w końcu października odwołanie Sąd Okręgowy zmienił wyrok. Jednak nieznacznie: skrócił z pięciu do dwóch lat okres próby związanej z warunkowym zawieszeniem kary.

Sprawa jest głośna w radomskim światku prawniczym. Wszak mecenas dla radomskich sędziów nie jest anonimowy. Podobnie, jak nie jest anonimowy ppłk Rojewski. Ten były esbek, a ostatnio wzięty radca prawny (m.in. Browaru w Warce), kierował osławioną grupą śledczą przesłuchującą uczestników wydarzeń czerwcowych 1976 r. w Radomiu.
W 2001 r. zasiadł na ławie oskarżonych z trzema innymi wysokimi funkcjonariuszami służb PRL, których oskarżono o bezprawne działania w związku z wydarzeniami Czerwca 76. Ta sprawa trwa, a jej akta sąd zwrócił do uzupełnienia do pionu śledczego radomskiego IPN.
Rojewski zeznawał na procesie przeciwko Sobierajowi. Stwierdził, że nie kojarzy raportu, nie przypomina sobie spotkania z Orłem, po której dokument miał powstać. Że może to być „fikcja wciśnięta do sprawy i musiała zostać sfabrykowana”.
– Tak mówi się najczęściej w takich sytuacjach – komentuje pracownik IPN. Każdy uważny obserwator zeznań b. esbeków zna sporo takich spraw, choć są i wyjątki. – Nic nie wiedzą, nic nie pamiętają, a sporządzane przez nich dokumenty musiały zostać sfałszowane. Pozwala im to chronić źródło informacji, ale także uniknąć ewentualnych, mało zresztą prawdopodobnych konsekwencji prawnych swoich działań.

Sam Orzeł nie zaprzeczał, że do rozmowy w siedzibie SB doszło, jednak przebiegała ona inaczej, niż to opisuje raport. Znał się z Rojewskim od lat (razem starali się o przyjęcie na aplikację arbitrażową, razem uczyli prawa w szkole średniej, znały się ich żony i dzieci). Ot, poszedł do SB do Rojewskiego na kawę. „Dopiero później przyszła refleksja, że niepotrzebnie dałem się zaprosić” – tłumaczył. Ale żadnego ujawnienia linii obrony w sprawie Sobieraja nie było. – Nigdy i w żadnej formie nie współpracowałem z SB, a ten raport jest prymitywną fałszywką – mówił lokalnej prasie.
Próbowaliśmy porozmawiać z mecenasem. Chcieliśmy zapytać, czy jest usatysfakcjonowany tym, że został skazany na karę więzienia (w zawieszeniu) jego dawny klient i kolega, i – nie ma co zaprzeczać – jeden z bohaterów Solidarności. Za to tylko, że ujawnił wiarygodny dokument. Bezskutecznie: Orzeł stwierdził tylko, że nie komentuje wyroków sądów. I odmówił rozmowy na temat całej sprawy.


W ustnym uzasadnieniu niedawnego wyroku w sprawie Sobieraja sędzia powiedziała, że Orzeł jest osobą znaną w Radomiu, a pomówienie naraziło go na utratę zaufania społecznego, wobec czego była to dla niego sprawa honorowa. Sprawa życia lub śmierci – oceniła.
– Dla mnie też jest to sprawa honorowa – mówi Sobieraj. Prawda, nawet bolesna, musi ujrzeć światło dzienne, to obowiązek wobec tych, którzy ponieśli największą cenę w walce o wolność – uważa. To moralny obowiązek wobec historii i przyszłych pokoleń. Sam nie miał i nie ma sobie nic do zarzucenia.

– Dokumenty otrzymałem z IPN, miałem prawo je upublicznić – powtarza. Jedno jednak powinien mieć sobie do zarzucenia: że przed sądem występował sam, bez obrońcy (podczas gdy nawet doświadczony prawnik Orzeł, dysponował kilkoma adwokatami). Ale, jak twierdzi, to nie do końca zaniedbanie. Próbował adwokata znaleźć, ale Radom nie jest wielkim miastem i nie znalazł nikogo, kto chciałby występować przeciwko koledze adwokatowi. A że jest rencistą, nie może sobie pozwolić na adwokata z Warszawy. Dlatego, gdy wystąpił do sądu o obrońcę z urzędu, a sędziowie mnożyli problemy i wymogi, na sali sądowej pojawiał się sam.
– To podstawowy błąd. Sprawa była do wygrania, bo zawodowy adwokat wyłapałby np. sporo sprzeczności w zeznaniach głównego świadka, byłego pułkownika SB. Moim zdaniem, bardzo wątpliwa jest jego wiarygodność – mówi osoba znająca akta, tło i okoliczności sprawy. Wyrok nie jest prawomocny. Andrzej Sobieraj zapewnia, że złoży kasację, a potem, ewentualnie, jeśli będzie go na to stać, skieruje sprawę do trybunału w Strasburgu.


Wojciech Dudkiewicz
wdd@onet.eu


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz