piątek, 14 lutego 2014

ÓSMA KADENCJA SENATORA

Legenda opozycji w PRL, a w III RP polityk chodzący swoimi ścieżkami. Zmarły w czwartek Zbigniew Romaszewski, wieloletni senator, był prawym człowiekiem, zawsze gotowym do pomocy innym.


Fot. Marcin Żegliński
Momentem przełomowym w biografii Zbigniewa Romaszewskiego był 1976 r. Trwały represje wobec robotników z Radomia i Ursusa, Romaszewski z grupą znajomych, m.in. Henrykiem Wujcem, zaangażował się w pomoc im. Antoni Macierewicz, współzałożyciel Komitetu Obrony Robotników, doskonale pamięta niezwykłe poświęcenie i determinację, z jaką zaangażował się w te pomoc. Później jakby weszło mu to w krew.
– Przez całe swoje życie był gotów na każdy wysiłek, każdą akcję, działanie, które zmierzało do ochrony prześladowanych, którzy byli przez władze komunistyczne represjonowani lub spychani na margines – twierdzi Macierewicz.


– Należał do niewielu ludzi, których znałem, którzy nie zmieniali się w zależności od miejsca siedzenia – mówi Adam Borowski, niegdyś szef słynnego warszawskiego MRK„S”, z którym znali się od ponad 30 lat. – Nigdy nie uderzyła mu woda sodowa do głowy, a przecież mogła. Choćby dlatego, że gdy został wicemarszałkiem senatu należał do grupy najważniejszych ludzi w państwie.

W 1976 r. Romaszewski zbierał pieniądze, organizował pomoc prawną dla represjonowach robotników i ich rodzin. Jak potem opowiadał, to było oczywiste, że musi to robić. – To było wtedy okupowane miasto. Tam zrozumiałem, że nie mogę być obojętny, bierny, że muszę pomagać i tym działaniem samemu zrzucać z siebie płaszcz lęku przed totalitarnym państwem – wspominał. Spotykał tam przerażone rodziny, których bliscy byli w więzieniach, słyszał opowieści o katowaniu ludzi, o milicyjnych ścieżkach zdrowia.
Skąd się wzięła u niego ta wrażliwość, tłumaczą w jakimś stopniu tradycje i przypadki rodzinne. Jako kilkuletnie dziecko przeszedł Powstanie Warszawskie. Wywieziony z rodzicami do obozu, stracił ojca. Po powrocie mieszkał z matką u stryja, na robotniczych warszawskich Szmulkach. Potem uznał za swoją tradycję rodzinną żony – wnuczki działaczy niepodległościowej PPS, parlamentarzystów tej partii.

O politykę otarł się po raz pierwszy w 1967 r., gdy jako młody pracownik naukowy Instytutu Fizyki PAN zbierał podpisy pod protestem przeciwko zawieszeniu w prawach studenta Uniwersytetu Warszawskiego Adama Michnika. Wtedy było to aktem odwagi i sporo kosztowało. Przynajmniej zainteresowanie bezpieki, która, jak się okaże, śledziła go od tamtej pory, aż do końca PRL. Miała za co: w 1976 r. podpisał jeden z listów przeciwko mianom w konstytucji PRL, a potem był Radom i KOR.
W zastępstwie aresztowanego jesienią 1976 r. Mirosława Chojeckiego przejął razem z żoną Zofią organizowanie tej pomocy, stając się jednym z najaktywniejszych współpracowników powołanego właśnie KOR. Że zrobił to razem z żoną Zofią, z dzisiejszej perspektywy, wydaje się oczywiste.


Poznali się w czasach licealnych. Ślub wzięli po maturze. Potem już nigdy, z przerwami na aresztowania, się nie rozstawali. Mówiono czasem o nich państwo ZZ. Traktowano ich łącznie, bo... byli rzeczywiście nierozłączni, jakby nie istnieli bez siebie.
– Nie znam innego takiego małżeństwa – mówi każdy ze znajomych państwa Romaszewskich. Studiowali na tym samym Wydziale Matematyczno-Fizycznym UW, ale tylko on ukończył studia. Ona przerwała je, gdy w 1962 r. na świat przyszła ich córka Agnieszka, dziś Romaszewska-Guzy, znana dziennikarka, szefowa Telewizji BiełSat.
Gdy rok później stanął na czele Biura Interwencyjnego KOR, to w mieszkaniu Romaszewskich znajdowało się centrum, w którym dokumentowano przypadki naruszania praw człowieka. Był też jednym ze współzałożycieli Komitetu Helsińskiego i redaktorem pierwszego raportu o przestrzeganiu praw człowieka w Polsce.

Gdy wybuchła Solidarność, siedział w więzieniu. To właśnie m.in. uwolnienia działaczy KOR-u, w tym Zbigniewa Romaszewskiego, domagali się strajkujący w sierpniu w Trójmieście. Wkrótce po wypuszczeniu z aresztu, w październiku 1980 r. obronił doktorat w Instytucie Fizyki PAN, gdzie pracował od ukończenia studiów, do 1983 r.
Z miejsca zaangażował się w powstający związek, kierował Komisją Interwencji i Praworządności Solidarności, został wybrany do Prezydium Zarządu Regionu Mazowsze, a następnie do Komisji Krajowej. Jak relacjonowano potem, optymalny kurs dla Solidarności widział w unikaniu konfrontacji z władzą, choć nie za wszelka cenę, czego wyrazem było jego poparcie dla strajku generalnego w czasie tzw. kryzysu bydgoskiego.

W stanie wojennym usilnie poszukiwany przez SB ukrywał się. W tym czasie zorganizował podziemne Radio Solidarność. Pierwszą audycję nadano w kwietniu 1982 r. w Warszawie. Aresztowany kilka miesięcy później, był sądzony w dwóch procesach: twórców Radia Solidarność i KSS KOR, i więziony od 1982 do 1984 r.na mocy amnestii. Władze PAN uniemożliwiły mu dalszej pracę w Instytucie Fizyki.
Kierował teraz znów reaktywowaną w podziemiu Komisję Interwencji i Praworządności Solidarności. Wielkim echem na świecie odbiła się zorganizowana przez tę komisję w 1988 r. w kościele w Mistrzejowicach pod Krakowem Międzynarodowa Konferencja Praw Człowieka. Uczestniczyło w niej ok. 1200 osób z różnych krajów.

Entuzjastą porozumiewania się z komunistami na ich warunkach, z pewnością nie był, ale  okrągłego stołu nie bojkotował. W broszurze „Minimalizm radykalny. Propozycje programowe dla NSZZ „Solidarność”, napisanej w przededniu rozpoczęcia obrad, wyznaczał strategię rozmów i cele kompromisu, przestrzegając przed zawarciem porozumienia niedającego gwarancji obrony interesów pracowniczych. Wziął udział w negocjacjach w podzespole ds. reformy prawa i sądów, a potem w czerwcu wystartował w wyborach do senatu.
Senatorem był nieprzerwanie przez 22 lata, kolejno jako: kandydat Komitetu Obywatelskiego, reprezentant NSZZ Solidarność, ROP, Bloku Senat 2001 i wreszcie PiS. Związał się z prawą stroną sceny politycznej. Chciał - tłumaczono - aby rozliczono przeszłość, nie wyobrażał sobie, że można budować nową rzeczywistość bez lustracji, dekomunizacji, udawać, że nic się nie stało. Nie ukrywał rozgoryczenia, gdy jego dawni koledzy, wtedy w Unii Demokratycznej, dwukrotnie zablokowali jego wybór na prezesa NIK, w 1990 r. i w 1992 r.

A prezesem byłby doskonałym. Komentator „Życia Warszawy”, pisał, że przeciwko Romaszewskiemu głosowano nie dlatego, że jest niekompetentny, ale odwrotnie – jego bezkompromisowość w tropieniu nieprawości może grozić paraliżem państwa. Funkcje państwowe go omijały. Z małym wyjątkiem: pod koniec rządów premiera Jana Olszewskiego na dwa tygodnie został prezesem Komitetu ds. Radia i Telewizji. Rząd jednak upadł, prezesa odwołano.
Jakim był człowiekiem? – to pytanie w tych dniach często stawiano prof. Ryszardowi Bugajowi, przez lata bliskiemu współpracownikowi i dobremu znajomemu Romaszewskiego. – Był człowiekiem wielkiej wrażliwości społecznej, miał ucho nastawione na to wszystko, co wiąże się z odpowiedzialnością państwa za ludzi. Był temu wierny przez cały czas swojej aktywności – twierdzi profesor.

Senatorem był przez siedem kolejnych kadencji, po raz ósmy nie został, bo był zbyt krytyczny wobec PO. Zastanawiano się co prawda, czy jego porażka była reakcją na poręczenie, jakie złożył za aresztowanego kibica Legii Warszawa Piotra S., zwanego Staruchem. (- W kraju praworządnym człowiek nieskazany uchodzi za niewinnego – tłumaczył w jednym z wywiadów), ale powód był inny. Koalicja PO i PSL przeforsowała zmianę okręgów wyborczych tak, żeby Romaszewskiemu odebrać zwycięstwo w wyborach. Ogłosił wtedy, że przechodzi na emeryturę i będzie kimś w rodzaju starszego pana z KOR. Niemniej powołano go jeszcze do Trybunału Stanu.
Gdy sąd przyznał mu wysokie odszkodowania za dwa lata więzienia w czasach PRL, wybuchła burza. Krytycy zarzucali mu, że bohaterowie nie powinni domagać się od państwa rekompensaty za przeszłość.

– Może uznał, że skoro jest takie prawo, to przysługuje wszystkim. Coś jest na rzeczy w opinii, że to odszkodowanie jest efektem żalu mojego ojca do III RP. Myślę, że gdyby uznał, iż państwo jest dobrze urządzone, osoby zasłużone są doceniane, nie domagałby się pieniędzy – mówiła dziennikarzom Agnieszka Romaszewska-Guzy.
W stosunku do III RP, do sposobu uprawiania w niej polityki, był bardzo krytyczny. Nigdy nie otaczał się swoimi ludźmi, nie forsował nikogo, był bardziej outsiderem niż frontmenem – mówią jego znajomi. Tyle, że nie do końca był to jego wybór, uważa Adam Borowski.
– Żaden rząd w III RP, nawet prawicowy, nie wykorzystał jego zdolności, także organizacyjnych. Zablokowano nawet jego wybór na szefa NIK – mówi Adam Borowski. – Może dlatego, że miał twardy kręgosłup moralny i polityczny? Może dlatego, że polityki nie traktował jako gry o karierę, stanowiska i pieniądze, bardziej jako służbę człowiekowi?


Zbigniew Romaszewski zmarł 13 lutego, w wieku 74 lat.

Wojciech Dudkiewicz

wdd@onet.eu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz